Aleppo podniesie się z gruzów. Tak jak podniosły się Warszawa i Bejrut
Odbudowa zburzonych domów zajmie parę lat - mówi siostra Brygida Maniurka, franciszkanka, misjonarka Maryi. Znacznie trudniej będzie uleczyć poranionych ludzi.
Jak żyje się dziś w Aleppo, kiedy w mieście już wojny nie ma?
Nie jest to tak do końca prawda. Nawet dziś spadł tu jakiś pocisk. Tych pocisków nie jest już tak dużo jak dawniej. Nie słychać stale strzelaniny. Więc w porównaniu z tym, co było, rzeczywiście jest spokój. Ktoś trafnie powiedział, że Państwo Islamskie, które kiedyś było oddalone od nas o pięć kilometrów, teraz odsunęło się na trzynaście. Obszar wyzwolony ma około 9 km średnicy. Ale już na obrzeżach miasta i w - mówiąc polskimi kategoriami - w województwie Aleppo i w innych częściach Syrii do wolności wciąż jest daleko.
Siostra mieszka w zachodniej części Aleppo…
I tu rzeczywiście jest w miarę spokojnie. Przestaliśmy nerwowo biegać, żeby schować się gdzieś przed ostrzałem. Różnicę widać gołym okiem. Codziennie pieszo chodzę do pracy w parafii przez miejscowy park. Z radością patrzę na ludzi siedzących na ławkach. Jeśli to jest piątek, czyli odpowiednik naszej niedzieli, spędzają tu czas całe rodziny. Dzieci biegają i bawią się. Trzeba się cieszyć, kiedy widzi się ludzi, którzy wracają powoli do swoich domów, usuwają gruzy, sprzątają, próbują układać życie na nowo. Mimo że jest u nas teraz zimno. Ożywają pierwsze sklepiki.
To już prawie sielanka w Aleppo?
Ale w te dzielnice, które do końca grudnia były jeszcze zajęte przez różne grupy bojowników, na razie się nie zapuszczamy. Do wielu miejsc wstęp jest zresztą zabroniony. Choć to czasem zaledwie dwie ulice od kościoła i chęć zobaczenia miejsc, do których przez pięć lat nie było wstępu, a teraz są tam gruzy, jest duża. Ale trzeba pamiętać, że wiele miejsc jest jeszcze zaminowanych i od tych min giną ludzie. Choć służby stopniowo rozminowują miasto, wielu mieszkańców, którzy chcą koniecznie zobaczyć, jak wyglądają ich dawne domy, tracą życie od min, z powodu eksplozji niewypałów albo od kul snajperów. Ciągle słychać, także na naszym terenie, że ktoś został zatrzymany przez siły rządowe z bronią czy z ładunkami wybuchowymi.
Kto w waszą stronę wystrzelił ten niedawny pocisk?
Sami nie wiemy. Tutaj wszyscy z wszystkimi walczą. W mnogości narodowości, ugrupowań i oddziałów nic nie jest czarno-białe. Są siły rządowe, bojownicy różnych ugrupowań i Kurdowie. W tym chaosie niełatwo się orientować i poruszać. Nie dalej jak wczoraj coś pisałam przy biurku i nagle usłyszałam strzelaninę. Okazało się, że to tylko koledzy żegnali w ten sposób - podczas pogrzebu - ormiańskiego żołnierza. Choć formalnie takie salwy są zabronione. Ale ten bojownik zginął w walce, bo jakieś walki trwają tu cały czas. W dzień gwar miasta już zagłusza odgłosy wojny. W nocy wyraźniej słychać warkot samolotów i huk pocisków. Tyle że z pewnego oddalenia. Ale trudno nie widzieć, że do pełnego pokoju w Aleppo i w Syrii wciąż daleka droga.
Trudno nie spytać, czy się siostra zwyczajnie po ludzku nie boi w Aleppo żyć?
Nie boję się tu być i myślę, że zawdzięczam to wielu tym osobom, które się za mnie modlą. Czuję to. Jak Pan Bóg kogoś posyła, to daje też wystarczającą łaskę. Zresztą na co dzień, kiedy jestem zajęta od rana do wieczora, nie bardzo mam czas o tym myśleć. Ale są momenty, kiedy odczuwam strach. Gdy widzę zagrożenie, słyszę huk pocisków, uciekam jak wszyscy. Ale teraz przede wszystkim zachowujemy postawę czujności. Wcześniej byłam w Jordanii i tylko przyjeżdżałam do Aleppo. Na stałe jestem tu dopiero od sierpnia. Wojna oczywiście jeszcze trwała, ale zdarzały się okresy, czasem nawet po 5-6 dni, bez nalotów i ostrzału, można było nawet na chwilę o niej zapomnieć. Za mojej tu bytności już nie schodziłyśmy do schronu. Wcześniej siostry spędzały w piwnicy po kilka dni. Ci ludzie, którzy przeżyli tu ostatnie pięć lat, mówią, że to był najtrudniejszy czas w ich życiu.
Dokąd poszli ludzie, z których domów została często tylko frontowa ściana, reszta runęła?
Bardzo różnie. Jeśli mieli krewnych w bezpieczniejszych dzielnicach Aleppo, zwykle przenosili się do nich. Wielu decydowało się na emigrację do innych rejonów Syrii. To było wielkie przemieszczanie. Jak zaczęła się wojna, część osób przenosiła się do Rakka, gdzie bombardowań nie było. Dopiero czas miał pokazać, że dobrowolnie pojechali do stolicy Państwa Islamskiego i na jej opuszczenie im nie pozwolono. Jeszcze inni wędrowali do Libanu. Wiele osób uchodziło do Europy, niektórzy przez morze, ryzykując życie. Bardzo wielu zginęło w drodze lub utonęło w morzu.
Kiedy ogląda się zdjęcia z Aleppo, można się przerazić. Widać głównie gruzy…
W środkowej części miasta jeszcze domy stoją. Ale we wschodniej części Aleppo, zresztą nie tylko we wschodniej, także na północy i na zachodzie, gruzów jest mnóstwo. Nasz klasztor mieści się w starym, stuletnim budynku i trochę przypomina twierdzę. Na pewno czułyśmy się tu bezpieczniej niż ktoś, kto mieszka na ostatnim piętrze w bloku.
Udzielacie schronienia tym, co dach nad głową stracili?
Nasz dom cały czas był otwarty. Teraz także. Miejsca jest dużo. Mamy akademik dla dziewcząt. Mówiliśmy wszystkim: Możecie się u nas schronić. Wiele rodzin tygodniami i miesiącami mieszkało u nas, bo ich domy zostały zbombardowane. A nasz nie. Wygląda na to, że to jest jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc w Aleppo.
Pomagacie chrześcijanom czy muzułmanom także?
Przychodzą jedni i drudzy. Nie tylko rodziny. W akademiku nadal mieszka 25 studentek (przed wojną było ich 60, ale musiałyśmy ograniczyć ich liczbę z powodu braków wody i prądu). Teraz są to wyłącznie muzułmanki. Ale i wcześniej one stanowiły większość, bo chrześcijanie są w Syrii mniejszością. Pięć rodzin muzułmańskich (w tym jedna kurdyjska), których domy na obrzeżach Aleppo zostały zbombardowane zaraz na początku wojny, mieszka u nas już szósty rok. Jedna z sióstr prowadzi pracownię dla kobiet, w których uczą się szycia, szydełkowania, robienia na drutach itd., by mogły kiedyś same zarobić na swoje utrzymanie. Korzystają z niej zgodnie muzułmanki i chrześcijanki. Na terenie naszego ogrodu Jezuicki Ośrodek dla Uchodźców wydaje codziennie 10 tysięcy ciepłych posiłków. Głównie muzułmanom. Mamy świadomość, że po jedzenie przychodzą nierzadko rodziny bojowników. Więc może mężowie tych kobiet i ojcowie dzieci rzucają na nas pociski...
Nikt nie protestował?
Zdarzało się słyszeć głosy chrześcijan: Jak to, oni nas zabijają, a wy ich żywicie? Ale Kościół w Syrii konsekwentnie uczy tego, co jest napisane w Ewangelii, że człowiek w potrzebie jest dla nas Jezusem, który do nas puka. Nawet jeśli ma inne przekonania i wyznaje inną religię, nie wolno go zostawić bez pomocy. Zresztą świat tutaj naprawdę nie jest czarno-biały. Nie każdy muzułmanin jest od razu wrogiem chrześcijanina. Ich postawy są bardzo różne.
Czym siostra tłumaczy, że wasza część miasta mniej ucierpiała?
Tak do końca nie wiem. Z opowiadań słyszałam, że we wschodnim Aleppo wiele osób chciało zmian w Syrii. Oni z otwartymi ramionami przyjęli opozycję, nie tylko z ISIS, i nawet gościli jej ludzi w swoich domach. Dopiero potem zobaczyli, że to się obróciło przeciwko nim. Bo bojownicy na początku byli łagodni, a potem się radykalizowali. Mnożyli wymagania, choćby wobec kobiet, którym kazali się zasłaniać od stóp do głów, zabraniali oglądania telewizji itd. Kiedy część mieszkańców chciała wschodnie Aleppo opuścić, bojownicy już im nie pozwolili, a potem, tam wojna okazała się szczególnie dotkliwa. Tych, którzy najbardziej chcieli w Syrii zmian, spotkało potem największe rozczarowanie.
Kilka dni tmu była siostra w obozie dla uchodźców we wschodniej części miasta…
To był przejmujący widok, bo przebywają w nim tysiące osób - głównie kobiety z dziećmi i starcy. Nierzadko także rodziny bojowników. Różne organizacje i parafie, nasza także, zaangażowały się w pomoc. Oni naprawdę budzą współczucie. Mężowie walczą na wojnie. Ale to nie zmienia faktu, że te kobiety są same. One też są ofiarami tutejszej sytuacji. Wiele z nich zostało z dziesiątką, nawet z dwanaściorgiem dzieci. A tu wojna, czyli wszystko jest drogie i trudno cokolwiek kupić. Więc budzą się dobre odruchy - po prostu ludzkie, nie mówiąc już o chrześcijańskich.
Pomaganie krewnym tych, co do nas strzelają, zawsze będzie heroiczne…
Ale zdarzają się postawy bardzo głębokie. W listopadzie byłam na północy Syrii. Spotkałam rodzinę, w której mąż i troje dzieci zostali - w grupie około 200 osób z wiosek asyryjskich - uprowadzeni i przebywali w niewoli Państwa Islamskiego. Żona pracuje w Caritasie i rozpoznawała wśród przychodzących po pomoc krewnych tych, którzy byli sprawcami uprowadzenia. I nie odmawiała pomocy. To wymagało naprawdę dojrzałej wiary.
Sądzi siostra, że uciekinierzy z Aleppo będą do miasta wracać?
Bardzo wielu chce, ale sytuacja ekonomiczna na razie ich zniechęca. Wiele rodzin, mimo że w mieście jest już spokojniej, wciąż myśli raczej o emigracji. Mają poczucie, że nie będą mieli za co odbudować zniszczonych domów. Wolą zacząć nowe życie w nowym miejscu. Zbombardowane są także fabryki, nie ma produkcji, więc i bezrobocie jest potężne. Na przykładzie mieszkańców mojej parafii wiem, że pobory są tak niskie, że nawet tym, którzy pracę mają, pieniędzy nie wystarcza od pierwszego do ostatniego dnia miesiąca. Setki rodzin przychodzą po pomoc w postaci oleju, ryżu, cukru. Zniszczona jest sieć elektryczna. Prąd jest na razie dostępny z agregatów, ale trzeba za niego drogo płacić. Ci, którzy decydują się na kupno, oświetlają często domy minimalnie. Podobne problemy są z wodą.
Z europejskiego punktu widzenia chciałoby się powiedzieć: Tak się nie da żyć.
Ale żyć trzeba. Więc w rozpoczętym właśnie nowym roku uruchomiliśmy w parafii nowy program. Zauważyliśmy, że w czasie wojny zawarto bardzo wiele małżeństw. One często nie mają żadnych ekonomicznych fundamentów, bo przed wojną nie zdążyli się dorobić, a teraz to już kompletna katastrofa. Samym trudno im przeżyć, tym trudniej zdecydować się na dzieci. Pomagamy im nie tylko przez rozdawanie żywności czy tworzenie dostępu do służby zdrowia. Jeśli ktoś ma talent i pomysł na jakąś działalność gospodarczą, wspomagamy finansowo otwarcie pierwszego warsztatu czy małego zakładu.
Skąd parafia ma pieniądze, które może przekazać?
Nie wspomagają nas żadne organizacje, ale otrzymujemy pomoc od osób prywatnych - jest ich dużo - i z partnerskich parafii w różnych krajach Europy. Ile otrzymujemy, tyle możemy przekazać potrzebującym. Na razie do programu dla młodych małżeństw zapisało się 600 par i każdego dnia przychodzą nowe.
Kiedy patrzę na zdjęcia z Aleppo, kojarzą mi się podobne obrazy znane z książek czy kina. Miasto wygląda trochę jak Warszawa po II wojnie światowej. To się w ogóle da odbudować?
Gdyby udało się utrzymać spokój i stabilną sytuację, myślę, że prędko. Bejrut też był kiedyś w ruinie i chyba około dwóch lat wystarczyło na odbudowę. Dziś jest kwitnącym miastem. Wiele firm, także w Europie, tylko czeka, żeby tu wejść i inwestować. Problem w tym, że wojna ciągle jest nieskończona i tylko jeden Pan Bóg wie, jak to wszystko się zakończy. To jest na pewno ważne, żeby odbudować domy, bo ludzie muszą gdzieś mieszkać, ale do odbudowania jest także coś znacznie trudniejszego.
Co ma siostra na myśli?
Żyje tu całe pokolenie ludzi poranionych. Widziałam to w obozie dla uchodźców. Tłumy dzieci, które wychowały się bez ojców, bardzo często ich nie znają. Dzieci, które często nie pamiętają, jak się mieszka w domu albo zwyczajnie nigdy w nim nie mieszkały. To jest pokolenie, które nie zaznało innego wychowania niż wojenne. A to oznacza, że było ono pełne agresji, przemocy, bólu i strachu.
Tłumy dzieci, które wychowały się bez ojców, bardzo często ich nie znają. Dzieci, które często nie pamiętają, jak się mieszka w domu albo zwyczajnie nigdy w nim nie mieszkały. To jest pokolenie, które nie zaznało innego wychowania niż wojenne. A to oznacza, że było ono pełne agresji, przemocy, bólu i strachu.
To pewnie będzie znacznie trudniej odbudować niż mury domów.
I z pewnością będzie to wymagało o wiele więcej czasu. A poranione są nie tylko dzieci, także kobiety. W obozie wiele z nich przychodziło, żeby opowiedzieć swoją życiową historię, podzielić się przeżyciami. One przybiegały nie tylko po pomoc. Chciały się także zwyczajnie wygadać. Każda z nich chciała być wysłuchana. Jest jeszcze jeden powód do niepokoju. Ponieważ bomby lecą mniej gęsto niż kiedyś, a droga z Damaszku do Aleppo jest bezpieczna, świat najchętniej ogłosiłby, że wojna się skończyła, Aleppo jest wolne, problemu nie ma - a tu jest jeszcze bardzo wiele biedy, nędzy i rozmaitych potrzeb i materialnych i duchowych do zaspokojenia.
Można tę izolację jakoś przełamać?
Ważna jest każda wizyta z zewnątrz. Na szczęście zaczynają się te przyjazdy. Niedawno był u nas nuncjusz apostolski z Damaszku i przedstawiciel Watykanu. Odwiedzają nas też reprezentanci różnych organizacji, by na miejscu zobaczyć, co jest potrzebne. To jest bardzo ważne. Tym ważniejsze, że o Aleppo jest w mediach coraz ciszej.
Co powinni zrobić Opolanie, którzy chcieliby pomóc - poprzez siostry parafię - mieszkańcom Aleppo?
Przede wszystkim prosimy o modlitwę. Pierwszym krokiem do udzielenia pomocy materialnej, o który prosimy, jest przesłanie informacji e-mailowej na adres naszej parafii: seg.par2@gmail.com. Ja tę pocztę elektroniczną odbieram, więc można pisać po polsku. W zależności od tego, co chce się ofiarować, umawiamy się indywidualnie na sposób przekazania tej pomocy. Mam świadomość, że wiele rodzin w Polsce jest już zaangażowanych w program Caritas „Rodzina rodzinie” i to jest fantastyczna forma pomocy.