Aleksander Tecław - od niego nikt nie wychodził głodny...
Aleksander Tecław nie żyje. Ta wiadomość w miniony piątek wieczorem obiegła Poznań. A więc tego niezwykle życzliwego i otwartego człowieka już nie będzie? Niestety, taka jest prawda. Zmarł w swojej restauracji. Odszedł trochę jak aktor na scenie.
Ten ceniony restaurator, ale przede wszystkim rzeźnik pochodził z rodziny o długoletnich tradycjach, w której losach jak w soczewce odbijają się dzieje wielu polskich rodzin rzemieślniczych.
Na początku był Jan
Pierwszym w rodzinie Tecławów, który założył własny zakład rzeźnicki był w połowie XIX wieku Jan. Było to w Samołężu koło Wronek. Jego dwóch synów poszło w ślady ojca. Starszy, Franciszek przejął rodzinny zakład, a Teofil, ojciec Aleksandra kwalifikacje zdobywał w Poznaniu, u mistrza Stanisława Smulskiego, u którego zgodnie z ówczesnym obyczajem zamieszkał, mając 16 lat. Wyzwolony został, a więc otrzymał dokumenty czeladnicze w styczniu 1912 roku. W roku 1920 założył własny zakład rzeźnicki i sklep we Wronkach.
Poznańskie lata Teofila
W 1928 roku przeniósł się do Poznania i otworzył zakład i sklep na Chwaliszewie. Interes kręcił się dobrze. W 1935 roku Tecławowie mieli nie tylko kamienicę z warsztatem i wędzarnią, ale i sklep rzeźnicki przy ul. Głogowskiej, a także kupili samochód. Niestety, nadeszła II wojna światowa i Teofil Tecław otrzymał nakaz pracy w rzeźni miejskiej przy Garbarach. Tam przez 6 lat pracował w solarni skór. 28 października 1940 przyszedł na świat Aleksander.
Po wojnie Teofil Tecław otworzył zakład przy ul. Promienistej. Niestety, nastały takie czasy, że prywatnych właścicieli zaczęto uznawać za wrogów ludu i likwidować ich sklepy i zakłady. Tak było też z rodziną Tecławów. Zniechęcony Teofil Tecław chorował. Nadzieję obudziły w nim wydarzenia Czerwca 1956. Liczył, że wkrótce wszystko się zmieni i będzie mógł znów otworzyć własny zakład. Niestety, zmarł w październiku 1956 roku w wieku 64 lat.
Aleksander kontynuuje tradycję
16-letni wówczas Aleksander nie miał problemu z wyborem zawodu. Wiedział, że musi nawiązać do rodzinnej tradycji. Ukończył Zasadniczą Szkołę Zawodową i Technikum Przemysłu Mięsnego i Jajczarsko-Drobiarskiego. W 1959 roku uzyskał dyplom technika technologa mięsa. Po odbyciu służby wojskowej w 1963 roku rozpoczął pracę w Poznańskim Przedsiębiorstwie Mięsno-Garmażeryjnym i szybko awansował. Podlegali mu starsi majstrowie.
Własny zakład mógł otworzyć dopiero w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Najpierw z bratem Hieronimem w roku 1976 wybudował zakład przy ul. Pogodnej. W 1979 roku, gdy weszła w życie ustawa ułatwiająca rozpoczęcie działalności gospodarczej, Aleksander otworzył własny zakład na Garbarach.
Gdy w 1989 roku sytuacja w Polsce zmieniła się, Aleksander Tecław nie tylko rozwijał firmę, ale także działał na rzecz rzemiosła. Został pierwszym prezesem reaktywowanego w 1990 roku Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP i starszym Wielkopolskiego Cechu Rzeźników Wędliniarzy i Kucharzy, prowadził szeroką działalność charytatywną m.in. w klubie Poznań Rotary, wspierał poznańską Farę, wyciągnął pomocną dłoń do redakcji „Expressu Poznańskiego”. To tylko niektóre z jego działań. Był postacią wielkiego formatu, a przy tym niezwykle skromną.
Przedsiębiorca i dobrodziej
Długoletni redaktor naczelny „Expressu Poznańskiego” Romuald Połczyński tak wspomina Aleksandra Tecława:
- Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Stare przysłowie znów się potwierdziło. Pamiętam, że z tą myślą pierwszy raz żegnałem się z Aleksandrem Tecławem w jego staroświecko urządzonym biurze przy zakładzie wędliniarskim na Garbarach, któregoś jesiennego południa 1990 r.
- wspomina Połczyński. - Szefowałem wtedy - z woli zespołu - „Expressowi Poznańskiemu”, od kilku miesięcy uwolnionemu od byłego polityczno-finansowego zarządcy, czyli RSW „Prasa - Książka - Ruch”, ale tym samym omal bez środków do dalszej egzystencji. Gwałtownie potrzebowaliśmy dobrodziejów, gotowych stworzyć spółkę, ratującą - popularną w dalszym ciągu wśród poznaniaków - popołudniówkę. Koleżanka redakcyjna Danuta Pawlicka, zaproponowała Aleksandra Tecława i bodaj nazajutrz rozmawialiśmy. Po wstępnych deklaracjach wzajemnych sympatii (stwierdził, że czytał „Express” od zawsze) wyłożył nam wszystkie „za i przeciw” formy struktury, w której możemy opanować kryzys. A co najważniejsze - jasno określił swój w niej status i skalę zaangażowania. Ani wtedy, a z całą pewnością dzisiaj, nie mam wątpliwości, że ta szybka, przemyślana oferta, wypływała z dobrego serca i ze zdrowego rozsądku - gotowości osobistego udziału w kolejnym dziele pomocy. Wkrótce powstała expressowa spółka, m. in. z udziałami zasłużonego już wówczas poznańskiego rzemieślnika i trwała - mam nadzieję - ku zadowoleniu czytelników, jeszcze jakiś czas, nim tzw. żelazne prawa wolnego rynku, nie zmiotły jej ze sceny. Tymczasem moje relacje z poznanym w tak nadzwyczajnych okolicznościach człowiekiem, nie wygasły. Niebawem spotkaliśmy się w Klubie Rotary i odtąd co rusz mogłem podziwiać jego szczodrość, otwartość na wsparcie każdej społecznie słusznej i potrzebnej sprawy. Jego charakterystyczny, autentycznie szczery uśmiech… Ostatni raz zapamiętany - w poniedziałkowy wieczór, 28 stycznia, gdy odbywaliśmy w jego lokalu przy ul. Niezłomnych rotariańskie spotkanie. Wyszedłem przed końcem i już na ulicy uświadomiłem sobie, że nie pożegnałem się z gospodarzem. Przepraszam cię, Olku, ale zapamiętam cię, dokąd mi sił starczy…
Poznański piekarz Adam Nowak o Aleksandrze Tecławie mówi tak:
- Na początku obie nasze branże należały do Cechu Rzemiosł Różnych. Z czasem z grupą działaczy Olek i ja założyliśmy Cech Rzemiosł Spożywczych. Rzeźnicy oddzielili się, ale przez cały czas były wydarzenia, które Olka i mnie łączyły
- mówi Nowak - To przede wszystkim Jarmarki Świętojańskie i wieloletnia współpraca na rzecz Fary. To była największa nasza wspólnota. Przez wiele lat obsługiwaliśmy Warkocz Magdaleny. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się rodzinnie, a nasi synowie - jego Waldek i mój Tomasz - współpracują. A fakt, że obaj wspieraliśmy Farę potwierdza tablica, na której wymienione są m.in. nasze nazwiska. Można ją znaleźć na krużgankach, gdy idzie się w stronę zakrystii.
Prezes Wielkopolskiej Izby Rzemieślniczej Jerzy Bartnik tak wspomina:
- Olka pamiętam z ostatnich dni, bo miałem okazję być u niego na imieninach. W mojej pamięci pozostanie jako dobry człowiek, służący innym. Liczba jego dobrych uczynków jest niezwykła
- mówi Bartnik. - Wiem, jak potrafił walczyć o swoją branżę, a pamiętam go z czasów, gdy przy Związku Rzemiosła Polskiego zakładał Ogólnopolską Komisję Branżową Rzeźników i Wędliniarzy. Gdy związek zlikwidował wszystkie komisje branżowe, Olek był współzałożycielem Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy. To była bardzo czuła branża i trzeba było umieć się poruszać. Olek umiał chodzić wokół tych spraw. Był nieocenionym człowiekiem w czasach przełomu. Wspierał Izbę Rzemieślniczą, otwierał ją na kontakty międzynarodowe. Nawiązywał kontakty z rzeźnikami w Kassel i w Chemnitz. U niego w firmie na Garbarach widziałem, ilu jest ludzi potrzebujących, ale od niego nigdy człowiek nie wyszedł głodny. Był człowiekiem bardzo lubianym i docenianym. Nigdy nie był konfliktowy.