Aktywni, wójt i taśmy wideo. Jak się robi politykę w Trzciannem. Gmina pod lupą Prokuratury Okręgowej w Łomży i okiem wojewody podlaskiego
Gdy zadajemy pytania, na które i tak nie otrzymujemy odpowiedzi, okrzyknięto nas kapusiami i donosicielami - mówią radni z klubu Aktywni w radzie gminy Trzcianne (powiat moniecki). Z kolei wójt twierdzi, że opozycja nie pomaga samorządowi tylko od samego początku kadencji szkodzi. Teraz gminę wzięli pod lupę śledczy i prawnicy wojewody.
Trzcianne, przytulone do Biebrzańskiego Parku Narodowego, leży 11 km od Moniek. W gminie jest 26 miejscowości, mieszka w niej nieco ponad 5 tys. osób. W tym roku jej budżet to 24 mln zł. W przygotowanym przez GUS w ub.r. rankingu najbogatszych gmin jest - na prawie 2,5 tys. samorządów - na 923. miejscu. Dochód na jednego mieszkańca to 4825 zł.
- Do najbogatszych nasza gmina nie należy - przyznaje radna Danuta Sak. - Tym bardziej każdy grosz powinien być właściwie wydany. A z tym władze gminy mają problem.
W radzie gminy zasiada pierwszą kadencję, choć ma za sobą 12 lat doświadczenia w działalności lokalnej jako sołtys. Nowicjuszami w samorządzie gminnym są też inni radni z klubu Aktywni.
- Nasza nazwa to poniekąd zaprzeczenie tego, co działo się w poprzedniej kadencji, gdy sesje rady były głuchonieme, bo nikt nie zabierał głosu. A teraz, gdy zadajemy pytania, na które i tak nie otrzymujemy odpowiedzi, okrzyknięto nas kapusiami i donosicielami - mówią Aktywni.
Od 2014 r. wójtem Trzciannego jest Marek Szydłowski. Na początku obecnej kadencji nie miał większości w radzie.
- Ale skuteczna namowa ze strony władzy - awanse, obietnice spowodowała, że do opcji wójta przeszły dwie osoby. Dziś ma za sobą ośmiu radnych, sześciu jest przeciw, jeden - neutralny - wyjaśniają Aktywni.
Rada stronnicza i niesamodzielna
Wójt nie ukrywa, że od początku tej kadencji czuje na plecach oddech opozycji. Ale od razu dodaje: - Ta opozycja nic nie pomaga gminie, tylko szkodzi i przeszkadza. Mówię to otwarcie i z całą świadomością. Jeżeli od samego początku są nastawieni w taki sposób, że wójt im się nie podoba i nie widzą z nim możliwości współpracy, to co taki radny może dobrego zrobić dla gminy.
Zapewnia też, że nie steruje radą gminy. - Radni mają swój rozum - dodaje Szydłowski.
Aktywni twierdzą, że wystarczy obejrzeć transmisje z sesji rady gminy, by przekonać się, że jest inaczej. Zresztą, sami zaczęli je filmować i publikować w internecie. Atmosfera bywa na nich bardzo gorąca.
- Widać, że na porządku dziennym jest poniżające ironizowanie, krzyki, zastraszanie, brak odpowiedzi na pytania czy zamykanie obrad, gdy przemawia ktoś z opozycji - mówi radna Marta Ciborowska.
Jako przykład Aktywni podają sesję rady z 25 czerwca 2019 r., gdy radny Stanisław Szydłowski, brat wójta, zdaje się ponaglać przewodniczącego rady: „Kończ, Andrzej, bo już na oparach jadę” i „Ósma godzina! O Jezuniu!”. Albo sesję z 5 września ub.r., gdy prowadząca obrady wiceprzewodni-cząca rady zamknęła posiedzenie w trakcie wystąpienia Marty Ciborowskiej. Aktywni złożyli skargę do wojewody.
- Wiceprzewodnicząca rady całkowicie podporządkowała obrady wójtowi oraz jego zastępcy - orzekł Wydział Nadzoru i Kontroli Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Prawnicy wojewody uznali też, że podczas obrad nie brano pod uwagę woli samych radnych, a brak samodzielności oraz widoczna stronniczość powoduje, iż rada gminy jako organ kontrolny traci swoje uprawnienia.
- W wykonywaniu swego mandatu radny ma prawo do uzyskiwania informacji i odpowiedzi na stawiane pytania, a rolą przewodniczącego w trakcie sesji jest wsparcie radnego w wyegzekwowaniu przysługujących mu uprawnień - napisała Zofia Silwonik, dyrektor Wydziału Nadzoru i Kontroli PUW.
Radna się podoba, bo „ładna kobieta”
Tamta sesja została zapamiętana z jeszcze jednego, choć już nie prawnego, powodu.
- Poprosiłam wójta, by powiedział swoim wyborcom i innym mieszkańcom, po co do mnie przyjeżdżał po wyborach i co mi proponował za posłuszeństwo - mówi Ciborow-ska. - Nie ukrywam, że otrzymałam ofertę pracy i awansu zawodowego. Chciałam, by wójt na sesji to przyznał. A on, wychodząc z sali, odrzekł: „Bo, pani Marto, pani mi się naprawdę podoba”. Odpowiedziałam: „To ja wiem, bo proponował pan mi kolację, ale co jeszcze pan mi proponował”.
Radna uważa, że wójt zachował się skandalicznie, a cała sytuacja pokazuje, jak Marek Szydłowski traktuje oponentów.
- Każda rozmowa tak właśnie wygląda. Z pogardliwą ironią, bez szacunku - tłumaczy Marta Ciborowska.
Marek Szydłowski zaprzecza, że składał radnej propozycje pracy i awansu zawodowego. Nie potwierdza też, że zapraszał na kolację.
- Pani Marta mówi dużo rzeczy, ale nie ma w tym nic prawdziwego - zarzeka się Marek Szydłowski. - Możemy się spotkać z radnymi, i wieczorem nawet możemy się spotkać. Czemu nie? Ale akurat nie przy kolacji. Ja mam żonę.
A o słowach wypowiedzianych po wrześniowej sesji wójt mówi tak: - No, bo ładna kobieta. Rozmawiał pan z nią? I co jej brakuje? Ja kocham normalnie. Ładna kobieta, od razu okiem idzie zauważyć.
Sekretarz i zastępca wójta w jednej osobie
Danuta Sak opowiada, że 10 minut po sesji nadzwyczajnej, na której odwołano przewodniczącą komisji rewizyjnej, bo jej członkowie nie przyjęli przychylnego wójtowi dokumentu, na zwołane posiedzenie komisji przyszedł radny z opcji Marka Szydłowskiego i zaczął prowadzić obrady.
- Pytam go: „Pan jest przewodniczącym?”. „Tak, jestem” - odpowiedział. „A kto pana wybrał?” Cisza. Najwyraźniej sam się wybrał. Nie było żadnego głosowania, protokołu. W taki sposób odbywa się u nas większość rzeczy - dodaje radna.
Podaje też przykład komisji skarg, wniosków i petycji: - Są trzy spotkania dotyczące rozpatrzenia skargi na wójta i na żadnym on się nie pojawia. Raz w zastępstwie przyszedł zastępca wójta. Ale wyszedł, bo filmowaliśmy posiedzenie. Ostatecznie komisja się nie odbyła, bo nie było komu z urzędu ustosunkować się do skargi.
Marek Szydłowski nie jest przekonany do tego, czy posiedzenia komisji powinny być nagrywane.
- Tam są prowadzone rozmowy między radnymi. Natomiast sesja jest ogólnodostępna - mówi. - Ale nie będę wypowiadał się za mojego zastępcę. Szkoda, że go dzisiaj tu nie ma.
Aktywni domagają się stałej obecności prawnika na sesji.
- Choć jest opłacany przez gminę, na sesjach się nie pojawia. Jak pracować nad uchwałą, skoro w razie wątpliwości nie mamy do kogo się zwrócić - mówi Jadwiga Apoń. - Wojewoda w odpowiedzi na naszą skargę napisał, że sekretarz gminy zobowiązany jest zapewnić obsługę prawną. I co z tego, skoro sekretarz ignoruje to zalecenie. Zresztą trudno dociec, w jakiej osobie występuje w danej chwili, bo jest zatrudniony i jako sekretarz, i jako zastępca wójta.
Wójt nie widzi nic zdrożnego, a tym bardziej nielegalnego w tym, że Mirosław Paniczko jest zarazem sekretarzem gminy i zastępcą wójta.
- Wcześniej był sekretarz na etacie, zastępca na etacie i wójt. A teraz jest sekretarz na części etatu, który w międzyczasie mnie zastępuje jako zastępca, też na części etatu. Wszystko przez oszczędności - tłumaczy wójt. - A co do prawnika, to jest zatrudniony na pół etatu.
Świetlice niezgody
Aktywni zarzucają też władzom gminy, że blokowane są inicjatywy społeczne.
- W ubiegłym roku sołectwo Niewiarowo złożyło w urzędzie gminy wniosek, by przystąpić do programu odnowy wsi województwa podlaskiego. Dzięki temu można było starać się o dofinansowanie na naszą świetlicę - mówi Jadwiga Apoń. - Ale wniosek do urzędu marszałkowskiego nie dotarł.
Radna zaproponowała też, by zlikwidować dzikie wysypisko śmieci przy drodze do Niewia-rowa. Jest przy nim znak z tabliczką „Przystanek szkolny”.
- Chcieliśmy iść w duchu edukacji ekologicznej i pokazać dzieciom, że warto zagospodarować to miejsce przez zasadzenie drzew, zrobić skwer. Wójt nie wyraził zgody - żali się radna.
Marek Szydłowski twierdzi, że nie zablokował pomysłu, a jedynie zaproponował inną lokalizację skweru.
- Miejsce przy świetlicy, w której spotyka się koło gospodyń wiejskich. Na działce o powierzchni hektara rośnie tylko trawa. Działkę można zagospodarować - wyjaśnia. - A tamto miejsce, to - gdyby pani radna chciała robić skalniaki - przyznaję: nadaje się idealnie. Materiał leży gotowy. Nic, tylko go upiększyć.
Wojciech Zalewski, sołtys wsi Zajki, mówi, że nie wszyscy mieszkańcy są równo traktowani.
- W jednych miejscowościach wójt płaci za energię elektryczną w świetlicach, w innych - nie. Tłumaczy to tym, że niektóre z nich są prywatne, ale to nie ma nic do rzeczy, bo budynki są wydzierżawione. Korzystają z nich wszyscy mieszkańcy - mówi sołtys. - Dlatego sami płacimy za energię elektryczną i pokrywamy inne opłaty.
Aktywni twierdzą, że mieszkańcy tych miejscowości, które oni reprezentują, są karani brakiem inwestycji.
- Nie ma pieniędzy na remont chodników, dróg, przedszkola - wylicza Ciborowska. - Z kolei tam, gdzie radni głosują tak jak wójt chce, to mają obiecaną w tym roku świetlicę.
Szydłowski odpowiada, że opozycja zawsze będzie mówiła, że coś jej się nie podoba.
- Coś im nie pasuje, czegoś nie mogą dostać. A my robimy tyle, na ile nas stać i to, co jest najbardziej pilne i potrzebne - zapewnia. I wylicza: - W tej chwili budujemy 6 km drogi Gacisko - Milewo, którą gmina przejęła od powiatu. Dostaliśmy w sumie na nią 80 proc. dofinansowania. Podpisałem też umowę na OZE o mocy 30 kW.
Między wójtem a strażakami mocno iskrzy
Karol Laskowski jest komendantem OSP w Trzciannem. To on filmuje sesje i udostępnia filmy w internecie. Mimo tego, że są transmitowane.
- Bo pierwsze były bez dźwięku. Jakby ktoś celowo zakłócał przekaz audio - przypuszcza.
W przeszłości był pracownikiem urzędu gminy.
- Zostałem wyrzucony za to, że wstawiłem się za strażakami - mówi Laskowski. Twierdzi, że wójt w ramach oszczędności postanowił obciąć ekwiwalent strażakom za akcje ratownicze. - Wstawiłem się za nimi na radzie gminy i straciłem posadę - mówi strażak
- Za niestosowane zachowanie na sesji - ripostuje wójt. - Był pracownikiem urzędu i powinien zachować się jak samorządowiec. A tymczasem zarzucił mojemu zastępcy oszczerstwa pod adresem strażaków, co było nieprawdą.
Karol Laskowski poszedł po sprawiedliwość do sądu, który przywrócił go do pracy.
- Ale po wielu perturbacjach rzuciłem pracę w samorządzie. Byłem mobbingowany tak jak inni pracownicy, którzy działają nie tak, jak chce wójt - twierdzi.
Marek Szydłowski potwierdza, że umowa została rozwiązana za porozumieniem stron.
- Zresztą ten pan powiedział, że nie widzi możliwości pracy z nikim innym jak tylko z nowym wójtem - mówi wójt.
Laskowski mówi, że strażacy nie są ulegli wobec wójta i dlatego są karani.
- Odmawia się ubezpieczenia strażaków, samochodów bojowych, zabrania czerpania wody z hydrantu - wylicza komendant. - Tymczasem kilkadziesiąt metrów od remizy wybuchł pożar i strażacy ugasiliby go w zarodku, ale nie mieli jak dojechać. Ostatecznie budynki spłonęły doszczętnie.
Wójt potwierdza: hydranty były poplombowane. Ale nie dlatego, by utrudnić działanie strażaków.
- Plomby zostały założone, bo był bardzo duży pobór poza licznikiem. Brali nielegalnie wodę, która nie służyła do gaszenia pożarów, ale do zupełnie innych celów. Mieliśmy ponad 40 proc. strat wody na ujęciu. W tej chwili ubytek wynosi 10-15 proc i to jest już dopuszczalne, bo zdarzają się rozszczelnienia, awarie - wylicza włodarz Trzciannego. - Natomiast twierdzenie, że jak był pożar, to pracownik urzędu gminy siedział na hydroforni i zakręcał wodę, jest oszczerstwem.
Aktywni twierdzą też, że jednemu ze strażaków - ponoć za to, że roznosił ulotki oponenta wójta - Szydłowski odmówił pokrycia kosztów badań lekarskich.
- Przeszłam z czapką strażacką po sali w czasie sesji i tak zebraliśmy dla niego niezbędne pieniądze - mówi Ciborowska.
- To kolejne oszczerstwo - odpowiada wójt. - Jeżeli jednostka OSP ma 10 przebadanych strażaków, to nie ma potrzeby, by było ich więcej. Przecież te badania kosztują. Za wyjazd strażacy mają ekwiwalent: 30 zł za godzinę akcji. Jedzie do niej sześciu strażaków, a przebadanych jest 10. Byli przebadani ci, którzy najczęściej uczestniczą w akcjach. Gotowość bojowa zapewniona jest w 100 proc.
Gmina pod lupą prokuratury i wojewody
Od początku kadencji Aktywni wystąpili z około 150 wnioskami o udostępnienie informacji publicznej. Twierdzą, że urząd odpowiedział na 20 proc.
- I to już po wygranych przez nas sprawach w Samorządowym Kolegium Odwoławczym - podkreśla Jadwiga Apoń. - Skoro - mimo opinii SKO, wojewody - nie dostajemy dokumentów, to chyba coś jest na rzeczy.
- Cały czas udzielamy informacji. Jeśli jest to możliwe, to od ręki - zapewnia wójt. - Jeżeli nie, to przedłużamy termin. Jeśli jednak w ciągu roku jest 150 zapytań, to trzeba zatrudnić człowieka, by to wszystko wyłuskiwał. A mamy co robić.
Marek Szydłowski wylicza, że gdy ponad pięć lat temu przejmował gminę, miała ona 4 mln zł długu stałego i 2 mln zł na rachunku bieżącym.
- W tej chwili mamy 3,5 mln - mówi. - Nie chwaląc się, naprawdę co roku robimy konkretne inwestycje. Staramy się o środki zewnętrzne, piszemy wnioski. Ale nie możemy ich składać w nieskończoność, bo budżetu nie stać na tyle wkładów własnych. Nawet z Funduszu Dróg Samorządowych, który pokrywa połowę inwestycji. Bo skąd wziąć drugą połowę?
Dlatego Aktywni twierdzą, że każda złotówka powinna być dwa razy dobrze obejrzana, zanim zostanie wydana. A według nich, nie jest z tym najlepiej. Dlatego w sierpniu złożyli dwa zawiadomienia do CBA o możliwości popełnienia przestępstwa niegospodarności przez władze gminy. Od połowy stycznia postępowanie przejęła Prokuratura Okręgowa w Łomży. Śledztwo przedłużono do końca marca 2020 r.
- Śpię spokojnie. Nie boję się, że przyjdzie do mnie CBA, CBŚ lub inne organy. Mam czyste sumienie i czyste ręce - zapewnia Marek Szydłowski.
Z kolei w połowie lutego wojewoda rozpoczął wstępną procedurę nadzorczą wobec brata wójta, a zarazem radnego - Stanisława Szydłowskiego. To efekt listu otwartego Aktywnych, którzy napisali, że radny może łamać ustawę o samorządzie, gdyż prowadzi działalność gospodarczą z wykorzystaniem majątku gminy. Jest współwłaścicielem jedynej w gminie stacji paliw, która od 14 lat należy do rodziny Szydłowskich, a która dostarcza olej napędowy na potrzeby urzędu w ramach zamówienia publicznego.
Stanisław Szydłowski nie chciał wypowiadać się w tej sprawie. Wójt zaś podkreśla, że żaden składnik majątku gminy nie jest we władaniu jego brata.
- Brat nie jest żadnym obszczymurkiem za węgła, ale od 20 lat prowadzi działalność. Został współwłaścicielem stacji, bo jest to majątek rodziny i ktoś go ma - podkreśla Marek Szydłowski. - Zobaczymy, co postanowi wojewoda.
Wójt twierdzi, że radni opozycji usilnie szukają kija.
- Ale zapominają, że ma on dwa końce - odpowiada.
Sprawą brata wójta radni zajmą się na sesji w połowie marca.
Czytaj też: Dwa zawiadomienia do CBA i list otwart do wojewody