Aktorstwo wywróżyła mu cyganka. Stanisław Brudny spokoju szuka w rodzinnym Pilźnie
Świąteczna szopka, szkolne akademie, ogniska harcerskie - to były prapoczątki artystycznej drogi Stanisława Brudnego. A wszystko zaczęło się w Pilźnie. Popularny aktor do dzisiaj ma tam dom.
Wpoddębickim Pilźnie Stanisława Brudnego kojarzą chyba wszyscy. Już pierwsza z brzegu kobieta przygodnie spotkana na tutejszym rynku podpowiada, jak dotrzeć do jego domu. Aktor znany nie tylko w Pilźnie z bardzo wielu ról filmowych i teatralnych, stojąc w progu swojego domostwa, robi użytek ze „strażackiego” dzwonka, a raczej dzwonu. Zawsze w taki sposób wita gości. Na domu, na drewnianej tablicy widnieje nazwisko byłego już patrona tej ulicy - Szymona Mariciusa, w XVI wieku profesora Akademii Krakowskiej.
Nie ostatni to ukłon dla tradycji, przeszłości. Cały dom jest właściwie rodzajem rodzinnej pamiątki. Dużo w nim rzeczy, które Stanisław Brudny zna od dzieciństwa. Łóżko, w jakim spał, piec, warsztat stolarski, który należał do jego ojca. Tak było tu dawniej i tak zostało.
Gdy aktor jedzie z Warszawy - tam na co dzień mieszka i występuje w paru teatrach - na urlop albo na święta do Pilzna, w drodze z przyjemnością powtarza w myślach fragment z „Pana Tadeusza”: „Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek i obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek. (…) Te same widzi sprzęty, te same obicia, z którymi się zabawiać lubił od powicia”.
- Powroty do domu rodzinnego, do tych samych krzeseł, stołów, tego samego pieca są nazywane „sentymentalnymi”, ale one mają głębsze podłoże - tłumaczy. I dodaje: - „Chodzi za mną” dzieciństwo.
BLOKADA
Zobaczyć kolorowe Betlejem
W Pilźnie się urodził i dorastał. Ojciec - jako się rzekło - był rzemieślnikiem, robił w drewnie. - Stolarką parał się mój tata, ale i stryj - dopowiada. - Jeden z braci ojca przeniósł się do Krakowa i był krawcem, a inny stryj - fryzjerem. Kraków był dla mnie w pewnym sensie drugim miastem rodzinnym. Zachowało się zdjęcie, gdy jako dzieciak pomagam usypywać kopiec Piłsudskiego.
Jego mama poznała arkana gastronomii w szkole prowadzonej przez zakonnice w Zbylitowskiej Górze. Przed wojną kulinarnie obsługiwała w Pilźnie bale czy rauty.
- Z byle czego potrafiła przyrządzić coś do jedzenia. To nam pomogło przeżyć w najtrudniejszych czasach. Nie byliśmy niedożywieni, mimo że ojciec późno przyszedł z wojny. Wrócił aż spod Żółkwi - wspomina Brudny.
Jeszcze przed wojną pan Stanisław, rocznik 1930, uczęszczał w Pilźnie do szkoły powszechnej. Nauczycieli pamięta do tej pory. Chociażby księdza Wareckiego, wymagającego, ale mądrego pedagoga, który lekcje religii ilustrował przeźroczami. Zobaczyć wówczas kolorowe Betlejem - bezcenne! - Te przeźrocza zapłodniły moją wyobraźnię - opowiada po latach.
Chociaż szkołę wspomina „jak najpiękniej”, w pamięć wryły mu się nie tylko radosne momenty, ale i chwile smutku. Uczniowie z ubogich rodzin na przerwie dostawali śniadanie: kawę z mlekiem, pieczywo z marmoladą. On do grona biednych dzieci nie został zakwalifikowany, dlatego dożywianie go nie obejmowało. - To nieracjonalne, ale mocno ten fakt przeżywałem. Byłem gotów oddać własną kanapkę, żeby tylko móc usiąść i zjeść wspólnie z tamtymi.
Później poszedł do Gimnazjum im. Sebastiana Petrycego. Grono pedagogiczne tworzyli profesorowie lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, Uniwersytetu Jagiellońskiego, księża karmelici.
- Zaszczepiali nam te największe, najczystsze wartości. Było już po wojnie, ale dłuższy czas w szkole nie było żadnej politycznej, świadomej jeszcze cenzury - nadmienia.
W gimnazjum najbardziej „podchodziły” mu przedmioty humanistyczne. Był ceniony przez swoją polonistkę. Już w wieku 10 lat czytał w domu „Wierną rzekę”. Fascynowała go też historia starożytna, z gorliwością uczył się łaciny czy języka francuskiego.
Harcerz co się zowie
Na nudę w młodości absolutnie nie narzekał. Życie było dla niego jedną wielką przygodą.
- Odkąd skończyła się wojna, cały czas byłem w biegu, w pogoni za straconym czasem. I jestem w biegu do dzisiaj…
Młodzieńcem był szczuplutkim, lecz zwinnym. Ciągnęło go do sportu.
- Grałem w siatkówkę - wspomina. - Swoją drużynę nazwaliśmy Sparta; to w nawiązaniu do nauczanej w gimnazjum historii starożytnej. Z racji niskiego wzrostu nie „ścinałem”, tylko odbierałem, wystawiałem. Wraz z reprezentacją Rzeszowa pojechałem nawet do Warszawy na mistrzostwa LZS-ów.
W Rzeszowie, pod skrzydłami Antoniego Gromskiego, Stanisław Brudny próbował swoich sił w łucznictwie. Z Gromskim, któremu - jak zaznacza - dużo zawdzięcza, współpracował także, a może przede wszystkim, w organizacji harcerskiej.
Harcerzem był wręcz fanatycznym. Co lato jechał na obóz. Pełnił tam odpowiedzialne funkcje, zdobywał kolejne sprawności. Miał tytuł „sobieradka”, czyli kogoś, kto wyróżnia się zaradnością i w każdej sytuacji potrafi sobie poradzić.
- Harcerstwo było szkołą życia. Również moralnego - podkreśla.
Do dzisiaj nie pali papierosów. Smaku alkoholu nie znał do 23. roku życia.
- Kiedy zdałem maturę, ojciec postawił na stole karafkę z nalewką, zaproponował papierosa. Ja na to: dziękuję, nie chcę. Rodzice nie dowierzali, że nie palę. Ale gdybym palił, to dziś zapewne już bym nie żył.
W harcerstwie zetknął się z Janem Łomnickim, który wiele lat później wyreżyserował kultowy serial „Dom”. Występował w nim i Stanisław Brudny. Jan miał brata Tadeusza, w XX wieku jednego z najwybitniejszych polskich aktorów.
- Łomniccy przez jakiś czas mieszkali w Podgrodziu, blisko Pilzna - wyjaśnia Brudny. - Jana znałem bardzo dobrze, byliśmy razem na obozie harcerskim. Pamiętam, że miał jedne jedyne portki, na domiar złego podarł je na drzewie. Z gołym tyłkiem na wierzchu nigdzie nie mógł się ruszyć, to obcięliśmy spodnie ojca naszego kolegi i daliśmy Jankowi.
- Z Tadeuszem natomiast w młodych latach się nie znałem - kontynuuje. - Potem występowałem z nim w różnych sztukach. Z miejsca zaakceptował mnie jako partnera. W „Pułapce” Różewicza graliśmy w języku niemieckim, było to w Wiedniu. Uznano, że najlepiej po niemiecku mówiłem ja. Tadka, który uczył się tego języka w szkole, pewnie trochę to ubodło. Żartobliwie mówił: „Stasiu, będę cię musiał poprosić o autograf”.
Jak stawał się aktorem
Fach wywróżyła mu Cyganka. - Na targowicy w Pilźnie często byli Cyganie - mówi Brudny. - Kiedyś sąsiadka nosiła mnie na rękach i Cyganka powiedziała do niej, że będę artystą, bo stale patrzę w niebo. Byłem wtedy oseskiem, wiem o tym z opowieści.
Cyganka, „diagnozując” u niego artystyczną osobowość, nie pomyliła się. - Młodzi chłopcy zwykle wstydzą się na przykład zatańczyć. A ja się nie wstydziłem. I już w ochronce, prowadzonej przez zakonnice, tańczyłem krakowiaka. Miałem kostium, czapkę. W gimnazjum występowałem na wszystkich akademiach. Grałem też na klarnecie w orkiestrze dętej.
Jako nastolatek skonstruował szopkę bożonarodzeniową i kolędował. Chodził po okolicznych wioskach z kolegą, który później został księdzem.
- W szopce wcielałem się we wszelakie postaci, nawet Matkę Boską grałem. Ludzie dawali za to wiktuały: kaszę, kawałek słoniny. Jeżeli ktoś nic nie dał, bo i tak bywało, wtedy śpiewałem: „U powały wisi sadło, daj nam Boże, żeby spadło. To byśmy się podzielili, do tych skąpców nie chodzili”.
Zalążkiem aktorstwa były również ogniska harcerskie: trzeba tam było zaśpiewać, wymyślić skecz. Teatrem zainteresował się jednak głównie dzięki nauce w pilzneńskim gimnazjum. Krewna Stanisławy Wiglusz, jego polonistki, była aktorką w krakowskim teatrze. Nasz rozmówca ze swoją klasą od czasu do czasu jeździł do Krakowa na spektakle. Po latach był w dobrej komitywie z aktorem Zygmuntem Kęstowiczem, którego występy oglądał po wojnie w grodzie Kraka.
Podobała mu się atmosfera teatru, ale nie od razu widział się w zawodzie aktora. Myślał o studiowaniu na Akademii Górniczej. Jednak wspomniana pani Wiglusz skontaktowała go ze swoją krewną-aktorką, a ta przekazała mu interesującą literaturę o historii teatru. Po namyśle postanowił zdawać na studia aktorskie. Tak zaczynała się piękna, trwająca po dziś dzień kariera Stanisława Brudnego. O swojej pracy w teatrze, filmie i dubbingu szerzej opowie on w tekście, jaki opublikujemy za tydzień.