Akademiki w Ligocie. Dawniej tętniły życiem, dziś jeden na sprzedaż
Uniwersytet Śląski sprzedaje budynek byłego Domu Studenckiego nr 3 w Ligocie. To ten, gdzie działał klub „Straszny Dwór”. Gdy znajdzie się nabywca, będzie to koniec pewnej epoki. Wizja zwartego miasteczka studenckiego musi się zmienić, ale czy dorówna legendzie, jaka otaczała ligockie akademiki?
Kampus w Ligocie to kilka gmachów pod lasem, w zielonej dzielnicy znanej kiedyś jako letnisko. Do centrum Katowic jest stąd ładny kawałek drogi. Mieszkańcy mówią, że od kiedy stoją tutaj akademiki, studentów mają tyle samo co dzików, ale narzekać nie ma powodu; młodość i natura to teraz modne. Ludzie coraz chętniej przenoszą się ze śródmieścia do Ligoty, jednak 50 lat temu dla żaków to miało być zesłanie. Po studenckich protestach w marcu 1968 roku śląskie władze uznały, że środowisko tak podatne na bunty należy ulokować gdzieś na uboczu, oddzielnie, żeby łatwiej je było utrzymać w ryzach. Nie zawsze to się udawało, ale tak powstało pierwsze w historii regionu miasteczko uniwersyteckie.
Kiedyś pełny po brzegi, dzisiaj pusty i do wzięcia
W listopadzie 1970 roku w akademiku nr 3 otwarto klub „Straszny Dwór”. Przez wiele lat „Strachol” wygrywał rankingi najlepszych klubów tego rodzaju w Polsce i był centrum życia lokatorów ligockich akademików. Pękał w szwach. To już przeszłość, właśnie budynek z dawnym klubem czeka na kupca.
– To prawda, chcemy sprzedać były akademik przy ulicy Studenckiej 19 – potwierdza rzecznik Uniwersytetu Śląskiego Jacek Szymik-Kozaczko. – Mamy nadzieję, że w przyszłości znajdą się tam instytucje, które wpasują się w atrakcyjne sąsiedztwo naszego miasteczka studenckiego. Może hotel?
O odpowiedniego nabywcę nie jest łatwo, budynek od dawna stoi pusty. Studentów wyprowadzono z niego w 2005 roku. Prof. Janusz Janeczek, wtedy rektor UŚ, tłumaczył, że uczelnię niestety zmusiły do tego realia. Gdy państwo przestało dopłacać do akademików, zainteresowanie nimi bardzo stopniało.
Akademiki nie przebijały finansowo innych ofert, studenci zaczęli wynajmować wspólnie kwatery w centrum, bliżej uniwersytetu, bez konieczności dojazdu na zajęcia czy kulturalne imprezy. Za podobną cenę zyskiwali więcej wygód, niezależności, nie musieli meldować, kto nocuje. Wielu studentów zdecydowało się też zamieszkać z rodzicami, nawet gdy codzienne podróże były uciążliwe.
A uczelnia pamięta lata, gdy studenci z sąsiednich miast, pod różnymi pretekstami, za wszelką cenę pchali się do akademika, byle tylko nie umknęło im barwne życie studenckie i żeby wyrwać się spod kontroli rodziców. Gdzie te czasy, gdy walczono o każde miejsce? Teraz studiujący dokładnie liczą, co im się bardziej opłaca. Na balowanie nie mają czasu, bo nawet na studiach dziennych często pracują zawodowo.
Przygotowania do zbycia akademika nr 3 wymagały czasu; trzeba było wykonać inwentaryzację, przegląd stanu technicznego i ustalić wycenę. Mimo wszystko łatwiej go było wystawić na sprzedaż niż Domy Studenckie nr 1 i 2, które są połączone i mają wspólne sieci. Ale to jednak wielki budynek, jego powierzchnia całkowita wynosi 5098 metrów kwadratowych, a kubatura prawie 18 tys. metrów sześciennych. Ma pięć kondygnacji, na których mieszkało ponad 300 lokatorów. Architekt zaprojektował bardzo dużo okien, latem jest więc widok na wszechobecną zieleń.
Uniwersytet Śląski zapewnia: „Budynek zabezpieczono przed działaniem szkód górniczych”. Nabywców, może tych z branży hotelarskiej czy turystycznej, zachęca: „Od strony zachodniej działka zagospodarowana jest podjazdem do recepcji i małym parkingiem. Od strony wschodniej działka zakrzewiona i zalesiona”.
Żadne ogłoszenie nie odda jednak tego, jak ważny to był dom dla poprzednich lokatorów. A także dla historii regionu.
PRL. Pod lasem czuć luksus i powiew lepszego świata
Podczas budowy ligockich akademików, jak na tamte lata nie żałowano studentom komfortu. Ciepła woda, umywalki w pokojach, na korytarzu wygodne łazienki i kuchnie, odrębne miejsca do nauki, klub, obszerna stołówka. Było centralne ogrzewanie, sporo przestrzeni i światła.
W każdym razie dla Franciszka Procka, założyciela studenckiego radia Egida w Ligocie oraz jego pierwszego redaktora naczelnego, akademiki były luksusem i powiewem lepszego świata. Pięknym miejscem z klimatem. Dostał tutaj przydział niedługo po otwarciu, gdy lśniły jeszcze nowością i nowoczesnością.
– Byłem nimi zachwycony – przyznaje Procek, ówczesny student psychologii. – Zupełnie inna jakość, standard życia nieznany wcześniej śląskim studentom. Przedtem mieszkałem w akademikach Uniwersytetu Ekonomicznego przy Franciszkańskiej w Katowicach, więc miałem porównanie.
Władze pamiętały o wystąpieniach śląskich studentów w Katowicach w marcu 1968 roku, na przykład ich zgromadzenie w auli Wydziału Prawa Filii UJ przy ul. Bankowej 8, gdy na uczestników natarła milicja z psami, czy zajścia na placu Wolności w Katowicach, kiedy milicja biła studentów, także dziewczyny. Jeden z mężczyzn, jak się okazało sędzia, próbował bronić atakowaną studentkę i też został pobity. Patrzyli na to uwięzieni w autobusie pasażerowie.
A przecież Uniwersytet Śląski jeszcze nie istniał, powstał dopiero w czerwcu 1968 roku. Pojawiła się wtedy masa studentów kierunków humanistycznych, przybyłych z okolic i z całego kraju, zjawisko dotąd nieznane w regionie. Jak sobie z nimi poradzić? Wyjściem dla władz było nie tylko usadowienie ich na peryferiach, ale i danie im pewnej wolności we własnym środowisku. Studenci w Ligocie mogli nawet założyć własne radio, bo był radiowęzeł.
W dalszej części:
- Co knuli po nocach studenci
- Ile zarabiali studenci-dziennikarze w Egidzie
- Opowieść prof. Marka Szczepańskiego o życiu w akademiku
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień