Agnieszka Mandat jest jak kameleon
Agnieszka Mandat na planie. „Pokot” opowiada historię Janiny Duszejko, emerytowanej inżynierki i nauczycielki języka angielskiego, która zajmuję się astrologią
Muszę się Pani od razu przyznać - po obejrzeniu „Pokotu” przestałam jeść mięso.
O, widzi Pani, a ja jem mięso i film mi w tym nie przeszkodził. Na planie też jedliśmy mięso. „Pokot” to przecież tylko film. Nawet nie przypuszczałam, że na kogoś może to tak silnie wpłynąć. Jest pani pierwsza.
Ale Agnieszka Holland podkreśla, że ten wydźwięk ekologiczny „Pokotu” jest dla niej bardzo ważny. Dla Pani nie?
Agnieszka Holland jako reżyser zajmuje się tym, co chce przez film powiedzieć. A ja, jako aktorka, skupiam się na tym, jaka jest moja postać, jak ją można zagrać. Dopóki kreacja postaci nie jest sprzeczna z moim światem, mogę ją grać. Tym się kieruję w wyborze projektów, w jakich biorę udział - jeśli z czymś się nie zgadzam, wtedy się nie angażuję. Dlatego odeszłam ze Starego Teatru, ponieważ role, które mi zaproponował dyrektor Jan Klata, były w sprzeczności z moim światopoglądem. W przypadku „Pokotu” nie było niczego, co by mnie niepokoiło. Ekologia pozostawała dla mnie gdzieś w tle. Najważniejsza była Duszejko.
Jaka jest Duszejko?
Najbardziej podobała mi się w niej, już po przeczytaniu książki Olgi Tokarczuk, wieloznaczność. Dużo możliwości dotknięcia różnych płaszczyzn. Duszejko ma też cechę, którą lubię bez względu na to, czy chodzi o ekologię, czy nie - jest wierna swoim przekonaniom..
Pani takie życie Duszejko by się podobało? Na odludziu, w środku lasu, w drewnianej chacie?
Zawsze lubiłam przyrodę i miejsca, w których można się do niej zbliżyć. W ciszy i samotności. Dlatego bardzo mi się to podobało. Raz nawet nocowałam tam na miejscu, w dekoracjach. Bardzo chciałam pobyć z psami właśnie w tym domu, gdzie następnego dnia miała być kręcona scena z psami. Zależało mi, aby się oswoiły z miejscem, żeby potem zachowywały się odpowiednio na planie. Pozwolono mi z nimi zostać na tym odludziu i to było niezwykłe przeżycie. Bo tam naprawdę jest pustka, a otoczenie tajemnicze i lekko groźne. Poszłam z psami na spacer w nocy, miałam przy sobie latarkę, szłam przez las - i nagle latarka zaczęła się odbijać od oczu jakiegoś zwierzęcia, jednego drugiego, trzeciego. Poczułam się tak jak Duszejko. Tak blisko z naturą, nawet tą niebezpieczną.
Słyszałam, że mieliście na planie dziwne sposoby, które miały sprawić, że psiaki Panią pokochają.
Spodziewaliśmy się, że będą wytresowane i bez problemu zagrają, że jestem ich ukochaną panią. Tak jednak się nie stało. Jeden z nich grał już w filmach, wiedział, że przychodzi do pracy. Natomiast drugi był kupiony na kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć, miał sześć lat i jakąś swoją traumę: po pierwsze, bał się, że nowy pan chce go porzucić, więc nieustająco się za nim rozglądał. Po drugie, obawiał się konkurencji tego bardziej doświadczonego psa. Chciał być alfą, dlatego warczał na drugiego. No i mieliśmy kłopot, bo powinny się na mnie skupić, a nie miały takiego zamiaru. Poza tym miały się przyjaźnić ze sobą, a w efekcie rywalizowały. Jak zaczęliśmy kręcić wspólną scenę, w czerwcu, nic się nie układało tak, jak powinno. A przecież dzień zdjęciowy kosztuje, wszystko jest zaplanowane. Byliśmy w takiej desperacji. że w końcu ktoś wymyślił, żeby nasmarować mnie pasztetówką. Nasmarowali mnie, psy powąchały, ale to wciąż nie wyglądało na miłość do właścicielki. Ktoś uznał, że z pasztetówką poszło nieźle, więc może jeszcze lepiej będzie ze smalcem. Przerażona ekipa pojechała kawał drogi, po smalec. Nasmarowali mnie, a psy zaczęły go zlizywać. Agnieszka Holland krzyczała z namiotu reżyserskiego, że to wygląda, jakby mnie zjadały, a nie kochały (śmiech). W efekcie przełożyliśmy zdjęcia na jesień. Wcześniej pojechałam do nich, do Pragi, spędziłam z nimi tydzień. Nawet zamieszkały ze mną w hotelu. W końcu się zaprzyjaźniliśmy.
Agnieszka Holland powiedziała na premierze filmu, że jestem skrzyżowaniem Meryl Streep z Robertem DeNiro
Jest jakaś scena, którą lubi Pani najbardziej?
Nie wiem, czy ją lubię, ale chyba najbardziej ją zapamiętam. Miałam wiele wyzwań. Musiałam nauczyć się rzeźbić i jeździć na biegówkach, co wcale nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Ciągle się wywracałam. Była taka scena, kiedy musiałam na biegówkach zjechać ze stromej górki z zakrętem. Czekałam na górze na sygnał, że mam zaczynać. Poruszyłam nogą i przewróciłam się jak długa i mocno obtłukłam sobie kość ogonową, uderzyłam się w głowę. Myślałam , że mam wstrząśnienie mózgu , bo w oczach mi pociemniało, a w głowie chlupało. Co oczywiście nie miało wpływu na to, że zjechałam z tej górki jeszcze kilka razy, zagryzając zęby. Już na drugi dzień kręciliśmy scenę u Dyzia, który przyjaźni się z Duszejko. Dyzio jest minimalistą, ma tylko 80 przedmiotów - słowem, w jego domu nie ma na czym siedzieć. Ale miał wielką piłkę lekarską. Siadłam na niej, w pewnym momencie straciłam równowagę i całym ciężarem gruchnęłam na betonową podłogę. Moja kość ogonowa zawyła. Agnieszka Holland i ekipa myśleli, że to moja propozycja na zagranie tej sceny i bardzo im się to spodobało. W związku z tym miałam ochotę podjąć wyzwanie. Poprosiłam tylko o przywiezienie mi piłki do hotelu, żeby nauczyć się z niej spadać. Nie bardzo byli przekonani, czy to dobry pomysł, ale w końcu mi ustąpili.
W hotelu na podłodze rozłożyłam kołdrę, poduszki i zaczęłam ćwiczyć. To jednak nic nie dało, poobijałam się jeszcze bardziej i to tym razem o ściany. W końcu poprosiłam o kaskadera, żeby mnie nauczył bezpiecznie upadać. Po ćwiczeniach z kaskaderem nagrywaliśmy ten upadek ze trzydzieści razy, żeby w filmie trwał kilka sekund.
Dyzia gra Jakub Gierszał, pani były student. Jak się pracuje na planie z uczniami? Słyszałam, że zarówno Gierszał, jak i Tomasz Kot, mówili do Pani „pani profesor”.
To nie jest moja pierwsza styczność z uczniami na planie i jestem z tym oswojona. Zazwyczaj na początku mówią „pani profesor”. Akurat Tomek Kot nie był moim bezpośrednim uczniem. Byłam dziekanem, kiedy studiował - co jest jeszcze gorsze, bo z urzędu przychodziłam na jego egzaminy - ale robiłam to z ogromną przyjemnością, bo Tomek był zawsze świetny. Kuba był moim „bezpośrednim” studentem. Pracuje się z nimi wspaniale. Szybko zmniejszył się dystans, przeszliśmy, choć z małymi trudnościami, na ty. Ale ta praca była fantastyczna - może dlatego, że mamy wspólny korzeń, który wynosi się z krakowskiej PWST. Coś jest w tej szkole, czego nawet nie da się dokładnie opisać. Jeśli spotykam na planie kogoś, kto ją skończył, szybko łapiemy kontakt, rodzą się propozycje. Można to porównać z muzykami i jazzowaniem.
Pani dostała tę rolę niedługo przed rozpoczęciem zdjęć. A w ciągu tych kilku tygodni przeszła Pani niesamowitą zmianę. Jak to się stało, że na ekranie wyglądała Pani zupełnie inaczej niż teraz?
Rzeczywiście, miałam trzy tygodnie na zmianę. Dużo w tym nowym wyglądzie pomogły włosy. Zafarbowane na szpakowaty kolor, lekko rozczochrane, a do tego make up „no make up” - ten wygląd tworzył wspaniały charakteryzator Janusz Kaleja. Na początku Duszejko była ubrana w wiele warstw, więc gdzieś w tym moja naturalna sylwetka ginęła. Agnieszce bardzo zależało, żeby Duszejko była starszą kobietą. Żeby miała zmarszczki, zmagała się z nadwagą. Mam całkowite zaufanie do reżyserskich intuicji Agnieszki Holland, bardzo mi zależało, żeby pójść proponowanym przez nią tropem. W związku z tym zdecydowałam się przytyć, co nie było trudne. Gorzej i mniej przyjemnie się chudło (śmiech). Ale ja w ogóle lubię, pracując nad postacią, wykreować coś nieoczekiwanego dla siebie samej. To mnie najbardziej cieszy. Potem wracam do siebie, a moja postać żyje dalej własnym życiem.
Czytałam, że w Berlinie dyrektor festiwalu Pani nie poznał i pytał, kogo Pani grała w „Pokocie”.
To było przyjemne, bo oznaczało, że naprawdę się zmieniłam. Bardzo byłam z tego dumna! Krzysztof Zanussi, który był z nami w Berlinie, powiedział, że zmieniam się jak kameleon.
Tak samo przyjemne, jak wtedy, gdy słyszy się o sobie „polska Meryl Streep”?
Do tego Agnieszka Holland dodała na premierze w Warszawie, że jestem skrzyżowaniem Meryl Streep z Robertem DeNiro. Ponieważ o DeNiro się mówi, że potrafi zagrać wszystko - nawet książkę telefoniczną - to odebrałam tę wypowiedź Agnieszki jako wielki komplement. Jestem w takim razie wyjątkowym aktorskim mutantem (śmiech).
To jest Pani rola życia?
Na pewno jedna z ról życia. Ale może jeszcze jakieś się pojawią?
Spodziewała się Pani, że „Pokot” tak się wpisze w aktualną sytuację polityczną? W wycinkę drzew, przepisy dotyczące polowań…
Angażując się w jakiś projekt, nie chcę się bawić w politykę. Nie spodziewałam się, że wokół filmu będą tak silne dyskusje polityczne. Potraktowałam go przede wszystkim jako fantastyczne wyzwanie.
Pani serce jest w kinie czy w teatrze?
Więcej w życiu zgrałam ról w teatrze, więc teraz kino jest dla mnie bardziej pociągające. Ale magii teatru też nie umiem się oprzeć. Jeśli propozycje są ciekawe, zawsze zagram chętnie. Nieważne, czy przed kamerą czy na scenie.