Łódź była jednym z tych przedwojennych miast, w którym żyło najwięcej prostytutek. Te kobiety na ulice wyciągała bieda i bezrobocie. Nie brakowało tu domów schadzek i głośnych afer seksualnych, które co jakiś czas wstrząsały opinią publiczną.
Pod koniec lat 20. przed sądem w Łodzi stanął 17-letni Czesław Kacprzak. Chłopak został oskarżony o morderstwo. Jednak nie to wywoływało największe oburzenie. Tylko to jak chłopak zachowywał się przed sądem. Z uśmiechem opowiadał, że pił alkohol, korzystał z usług prostytutek i bywał w tzw. salach tańca.
- Przypadek Kacprzaka nie jest odosobniony - pisała łódzka prasa. - Jest w Łodzi wiele lokali, w których młodzież znajduje taką rozrywkę. Zwłaszcza są to „sale tańca”. To w rzeczywistości są gniazda rozpusty i miejsca schadzek szumowin społecznych. Takich sal jest w Łodzi bez liku, zwłaszcza na peryferiach. Byłoby wielką zasługą policji, gdyby otoczyła te sale odpowiednią: „opieką”.
Głód zmuszał kobiety do prostytucji
W pierwszej połowie lat 30. w Łodzi ubolewano, że kryzys gospodarczy, duże bezrobocie powodują, że mieście wzrasta prostytucja.
- W 1927 r., w czasach największego dobrobytu w Łodzi zarejestrowano 194 prostytutki - informowano. - Następne lata przynosiły pogorszenie sytuacji ekonomicznej, co powodowało wzrost jawnych prostytutek. Liczba ich wahała się od 350 do 400. Ale to tylko cząstka niewiast kupczących swoim ciałek. Ilość tajnych prostytutek była znacznie większa. I nic nie zmienia się w tej sytuacji - pisano. Kolejne zwolnienia w fabrykach sprawiały, że setki młodych robotnic lądowało na bruku.
- Po wyczerpaniu zasiłków dla bezrobotnych, wszelkich możliwych poszukiwaniach pracy, co słabsze charaktery załamują się i lądują na ulicy, by czerpać zyski ze sprzedaży swego ciała - zauważali dziennikarze „Expressu Wieczornego Ilustrowanego”.
W 1931 r. w Łodzi zarejestrowanych było 285 prostytutek, a w 1934 r. było ich blisko 600. Przypuszczano, że nielegalnie tym fachem trudniło się w mieście około 3 tysięcy kobiet. Zauważano, że sprzedają się nawet 15 -letnie dziewczynki.
Szukał młodych i naiwnych kobiet
W 1933 r. wybuchła wielka afera. Okazało się, że w jednej kamienic przy ul. Piotrkowskiej dom schadzek prowadził 58-letni Oskar Adolf Lamert. Wpadł po tym jak doniosła na niego policji 17-letnia dziewczyna. Poskarżyła się, że mężczyzna zwabił ją podstępnie do swego mieszkania przy ul. Piotrkowskiej. Obiecał, że pomoże jej załatwić pracę. Szybko okazało się, że to pretekst. Mężczyzna nie miał dla niej żadnej pracy. Rzucił się za to na nią i zgwałcił. Nie był to pierwszy taki przypadek. Na policję zgłosiła się także 18-letnia dziewczyna.
- Też miał mi załatwić prace, a skończyło się na tym, że mnie wykorzystał i zhańbił - płakała przez policjantem, któremu składała zeznania.
Policja zatrzymała Oskara Adolfa Lamerta. Wyszło na jaw, że człowiek ten nie ma czystej kartoteki. Był już przed laty bohaterem głośnej afery erotycznej.
- Jeszcze w czasach carskich był właścicielem „jaskini rozpusty”, która mieściła się przy ul. Mikołajewskiej, dziś Sienkiewicza 40 - pisały łódzkie gazety. - Prowadził ją z niejakim Millerem. Zwabiali tam nie tylko dojrzałe kobiety, ale i nieletnie dziewczęta,
Swój lokal prowadzili w kinie „Belle Vue”. Panowie Lamert i Miller mieli mieć cały sztab „rajfurów”. Byli to bardzo dobrze opłacali ludzie, którzy zwabiali do tego lokalu dziewczyny. Były to zwykle dziewczęta z inteligentnych domów, głównie gimnazjalistki. Najczęściej uczennice rosyjskiego gimnazjum. Jak pisały gazety, gdy raz dostały się w ręce tych mężczyzn, to nie mogły już się z nich wydobyć. Bojąc się kompromitacji, tego że zostanie ujawnione, to co tam robiły, milczały.
- Stały się białymi niewolnicami - pisały przedwojenne gazety. - Musiały przychodzić do tajemnego klubu, ubierać się w stroje z gazy jakie kazali dla nich uszyć degeneraci. Około północy rozpoczynały się orgie. Dziewczęta tańczyły. Potem dochodziło do scen zupełnego już rozpasania.
W końcu nie wytrzymała uczennica siódmej klasy rosyjskiego gimnazjum, bywalczyni „jaskini rozpusty” Lamerta i Millera. Opowiedziała o wszystkim rodzicom. Ci zawiadomili policję. Zaczęto opowiadać, że podczas tych orgii kilka dziewczyn zmarło. Ich ciała miały być zakopane w ogrodzie za kinem. Z rozkazu policmajstra zaczęto przekopywać ten teren szukając ciał. Jednak ich nie znaleziono. Po mieście zaczęły jednak krążyć plotki o mordowanych dziewczynach. Matki bały wypuszczać córki same z domów.
Bywalczyni "jaskini rozpusty" opowiedziała o wszystkim rodzicom
Lambert został skazany przez rosyjski sąd na 14 lat więzienia, ale karę odbył tylko częściowo.
W połowie lat 20. łódzka policja otrzymała informację, że domu „cioci Jasińskiej” przy ul. Cegielnianej 50 przebywa elegancka damulka z Warszawy w towarzystwie jakiejś dziewczynki. Podaje, że jest jej siostrą. Policjanci odwiedzili ten dom schadzek. Zastali panią ze stolicy w towarzystwie młodziutkiej dziewczyny. Ta na widok policji zaczęła uciekać. Schroniła się w sąsiednim pokoju. Policjanci musieli długo nakłaniać dziewczynkę, by zaczęła z nimi rozmawiać.
- To jest moja siostra - stwierdziła tymczasem warszawianka wskazując na dziewczynkę. Ta jednak zaczęła temu zaprzeczać.
- To nieprawda - krzyknęła i zaczęła płakać. Policjanci zabrali obie panie na komendę. Tam okazało się, ze „siostrą” jest Eugenia Bednarska. Mieszkanka Warszawy znana była też jako Anna Bednarczyk lub Kaźmierczak. Była „damą” znaną w warszawskim półświatku. Jej „siostra”, z którą przyjechała do Łodzi miała 15 lat, a na imię Władzia. Była córką bogatego warszawskiego kupca. Kiedyś przypadkiem poznała miłą panią, która przedstawiła się jako Eugenia Bednarska. Szybko się zaprzyjaźniły i zaczęły odwiedzać różne lokale w Warszawie. Eugenia zaproponowała dziewczynie wyjazd do Łodzi.
- Rzuć rodziców - namawiała ją. - W domu zawsze będą cię krępować. Łódź to wesołe miasto. Zabiorę ze sobą dużo pieniędzy i będziemy bawić się na całego.
Perspektywa takiego życia spodobała się 15-latce. Spakowała rzeczy, potajemnie opuściła mieszkanie rodziców i razem z prostytutką Eugenią pojechała zabawić się do Łodzi. Zrozpaczeni rodzice Władzi zawiadomili policje o jej zniknięciu. Ale sprytna Eugenia, co kilka dni przenosiła się do innego miejsca. W końcu zatrzymała się u „ciotki Jasińskiej” na ul. Cegielnianej. Tymczasem szybko okazało się, że Eugenia nie zaopiekowała się Władzią bezinteresownie. Chciała zarobić na niej duże pieniądze. Dlatego oferowała ją panom, którzy lubili nieletnie. Chętnych nie brakowało, ale rezygnowali, gdy dowiadywali się ile Eugenia żąda za „usługi” Władzi. Dopiero w dniu zatrzymania znalazła starszego mężczyznę, który był gotów zapłacić odpowiednią sumę. Dał Eugenii „zadatek” za Władzię, ta następnego dnia miała mu dostarczyć „towar”. I dopiero przysłuchując się tej rozmowie naiwna 15-latka zrozumiała, że została sprzedana jak mebel. - Oszukałaś mnie- zaczęła krzyczeć do swej opiekunki. - Dlaczego nie wypuszczasz mnie na ulicę. Chcę wracać do Warszawy. Nie pójdę do tego obrzydliwego starca.
Bednarska zamknęła Władzię w jednym z pokoi. A sama poszła na zakupy. Za otrzymany zadatek kupiła sobie nowe buty i sukienkę. Wieczorem skontaktowała się z klientem
- „Towar” będzie dostarczony we wskazane miejsce - poinformowała przez telefon. - Tylko wcześniej trzeba uregulować cały rachunek.
Do „transakcji” nie doszło. Bednarska trafiła na ławę sądową. Sąd skazał ją na półtora roku więzienia.
Bogaty „Farmer” z Argentyny
Inna seksualna afera wybuchła w Łodzi jesienią 1929 r. Ale jej wątki sięgały Warszawy. Tam okazało się, że częstym gościem salonu mody Malki Launer przy ul. Złotej jest Szlom Furmański, obywatel Argentyny, który akurat przebywał w stolicy. Ustalono, że to słynny na całym świecie handlarz kobietami. Znany był pod pseudonimem „Farmer”. W ciągu ostatnich lat mężczyzna miał poślubić fikcyjnie cztery kobiety, która potem wywiózł do Buenos Aires, gdzie na stałe mieszkał. Policja postanowiła więc wkroczyć do mieszkania Laurenowej. Nie było to łatwe, bo gospodyni je zaryglowała.
- Ratujcie mnie! - ten dramatyczny krzyk policjanci usłyszeli podczas wyważania drzwi. W domu Launerowej zastali dwie młodziutkie, wystraszone dziewczyny. 18-letnią Krystynę Antoniewicz i 17-letnią Helenę Wilamównę. Obie pochodziły z Łodzi. Były szkolnymi koleżankami.
- Kilka tygodni temu przeczytałyśmy w gazecie ogłoszenie, że poszukiwane są artystki filmowe
- opowiadały dziewczyny policjantom. - Tak jak kazano, złożyłyśmy pisemną ofertę. Wysłaliśmy zdjęciach. Po kilku dniach jakiś starszy pan, który mówił, że jest Amerykaninem wyznaczył nam spotkanie w łódzkiej cukierni. Poszłyśmy na nie. Powiedział nam, że jesteśmy bardzo ładne. Możemy zrobić wielką karierę w filmie. Nie tylko w Polsce. Za kilka lat miałyśmy nawet pojechać do Ameryki.
Dziewczyny były wniebowzięte. Od zawsze marzyły, by zostać aktorkami. Starszy pan kazał im przyjść na dworzec. Mieli razem pojechać do Warszawy. Tam dziewczyny czekały próby fotograficzne. Krysia i Hela zdawały sobie sprawę, że nie spodoba się to ich rodzicom. Dlatego potajemnie wymknęły się z domu i poszły na Dworzec Łódź Fabryczna.
Z „Amerykaninem” pojechały do Warszawy. Mężczyzna zawiózł je na ul. Kruczą, gdzie mieszkała Józefa Grabowska, właścicielka warszawskiego lunaparku. Dziewczyny trochę dziwiło, że w jej domu bywa tylu mężczyzn. Po kilku dniach Grabowska sprzedała każdą z niedoszłych aktorek za 400 dolarów Szlomie Furmańskiemu. Ten zawiózł swoją własność do mieszkania Malki Launer, która okazała się być jego żona...
- Przychodzili jacyś mężczyźni i chcieli nas zhańbić - żaliły się dziewczyny. - My jednak dzielnie się broniłyśmy. Do niczego nie doszło.
Dziewczynki pod eskortą policjantów odesłano do Łodzi, do rodziców. A Szlom i jego żona Malka trafili do więzienia. Potem opowiadały, że inne dziewczyny zarabiały u właścicielki lunaparku dziennie 100 zł, ale 90 zł z tej sumy zabierała Grabowska. Twierdziła, że to koszty prania i opłacania sutenerów.
Wiosną, w połowie lat 30. głośno zrobiło się w Łodzi o domu schadzek w kamienicy przy ul. 28. Pułku Strzelców Kaniowskich 8. Lokatorzy tego domu usłyszeli wieczorem przerażające krzyki. Dobiegały z mieszkania rodziny Wolskich. Kilku lokatorów wbiegło do mieszkania Wolskich. Na kozetce leżała naga 34-letnia Leokadia Wolska. W jej plecach tkwił nóż kuchenny. W pokoju był jej mąż i dwie kobiety, które od pewnego czasu mieszkały u Wolskich. Wolską zabrano do szpitala, gdzie zmarła.
Policjanci ustalili, że w mieszkaniu Wolskich odbywała się libacja. Brały w niej udział ich sublokatorki, które były kobietami lekkich obyczajów. Mieszkanie Wolskich było zaś znanym w okolicy domem schadzek. Śmiertelny cios zadał kobiecie jej mąż.
Na przełomie lat 20. i 30. wykryto wytwórnię foto aktów pornograficznych. Jej powiązania sięgały Łodzi, ale też Warszawy i Wiednia. Policjanci bardzo długo pracowali nad tą sprawą. Aż któregoś dnia warszawski wywiadowca, zauważył na ulicy w centrum stolicy dziewczynę bardzo podobną do tej, która znajdowała się na pornograficznym zdjęciu. Podążył jej śladem. Weszła do jednej z bram. Mieściła się tam wytwórnia fotograficzna „Foto-Cud”. Należała do Tadeusza Matuszewskiego. Okazało się, że to on jest mózgiem produkcji i dystrybucji pornograficznych aktów. A dziewczyna, dzięki której wywiadowca trafił na jego trop to była łodzianka, Sabina Grzegorzyk, z ul. Kilińskiego. Uciekła z domu i pojechała do stolicy szukać lepszego życia. Poznała Matuszewskiego, który obiecał jej wielkie pieniądze.
Matuszewski i jego wspólnicy wyszukiwali młodych dziewczyn, chłopców. Na przykład Sabina z Łodzi miała 15 lat. Wabili ich cukierkami, zabawkami, różnymi obietnicami. Jeśli ktoś był starszy to za pozowanie do pornograficznych zdjęć dostawał pieniądze. Matuszewski sprzedawał je drogą pocztową w kraju i za granicą.
Wywozili do Warszawy i sprzedawali
Łódź była znakomitym rynkiem dla warszawskich handlarzy żywym towarem. Działała tu wspomniana Józefa Grabowska. Na przykład niejaką „Iwonkę” kupiła od łódzkiego sutenera za 200 zł, a w stolicy sprzedała do jednego z domu schadzek za 600 zł. W jej ręce trafiały też łodzianki z tzw. wyższych sfer. Między innymi Irena Miedzińska, która była nauczycielką. Była też kochanką jednego z wicedyrektorów łódzkiego banku. Ten jednak ją w końcu rzucił. By mieć za co żyć znalazła się na ulicy. Szybko trafiła w ręce handlarzy żywym towarem, którzy sprzedali ją do domu schadzek Grabowskiej.
Legalne i nielegalne domy publiczne
Policja często policja kontrolowała domy schadzek i szukała tych nielegalnych. W legalnych sprawdzała czy „pracownice” są zarejestrowane i poddają się badaniom lekarskim.
Pod taką obserwacją policji sanitarno-obyczajowej był dom Franciszka i Wiktorii Kozłowskich przy ul. Lipowej. Sąsiedzi donieśli, że spotykają się u nich córy Koryntu. Śledztwo prowadzono kilka miesięcy. W końcu uznano, że znajduje się tam nielegalny dom publiczny. Kozłowscy stanęli przed sądem. Kilkadziesiąt dziewcząt, które miały pracować dla Kozłowskich podczas procesu temu zaprzeczyło. Sąd uniewinnił Kozłowskich. Choć ich sąsiedzi do końca byli przekonali, że mają rację.
W połowie lat 20. głośna była w Łodzi sprawa 50-letniego Wiktora Arbeitera, majstra sztukatorskiego, który mieszkał przy ul. Cymera. Przez lata uchodził za spokojnego człowieka, stroniącego raczej od ludzi. Ale sąsiedzi zauważyli, że ten mężczyzna zaczyna się wdzięczyć do ich kilkunastoletnich córek. Uśmiechał się do nich, częstował cukierkami. Zapraszał też domu. Płacił im za wykonanie drobnych prac.
Tymczasem po okolicy zaczęły krążyć plotki, że Wiktor wabi do swej komórki na podwórzu młode dziewczyny i je gwałci. Upodobał sobie zwłaszcza 14-letnią Sabcię, córkę robotnika. Nie za bardzo w to wierzono. Pan Arbeiter był przecież takim spokojnym człowiekiem. Ale któregoś dnia szwagier dziewczyny usłyszał rozmowę.
- Choć do komórki, dostaniesz cukierków
- szeptał jej Albert. - Dziś nie mogę - odpowiedziała dziewczyna.
Szwagier postanowił przeprowadzić własne śledztwo, a potem zawiadomić policję. Ale któregoś dnia Sabcia o wszystkim powiedziała rodzicom. Przyznała, że rok wcześniej, pan Wiktor zaciągnął ja do komórki i zgwałcił. Broniła się, ale w końcu uległa. Prosił, by nikomu o tym nie mówiła. Milczała. Widziała, że z innymi dziewczynkami z podwórka robi to samo.
Podobnych historii w przedwojennej Łodzi było wiele. 22-letni Feliks Kurasik, mieszkaniec ul. Zgierskiej, nazywany zawodowym złodziejem, związał się 25-letnią Heleną Ratkiewicz. Kobieta zamieszkała u Kurasika razem z 5-letnim synem. Ten pewnego dnia oświadczył, że już dłużej nie będzie utrzymywał jej i dziecka. - Ty masz zarobić jeszcze na mnie - zapowiedział Feliks Kurasik.
Kazał jej wyjść na ulicę i tam „zarabiać”. Helena początkowo nie chciał o tym słyszeć. Ale Felek przez kilka dni bił swoją kochankę. Ta w końcu uległa. Stała się prostytutką. Wszystkie zarobione pieniądze przynosiła do domu, bo bała się, że Felek znów ją pobije. Ten dawał jej niewielką sumę na jedzenie, za resztę urządzał libacje na które zapraszał swoich kumpli. Niekiedy był tylko niezadowolony, że Hela przynosi za mało pieniędzy. Wtedy zaczynały się awantury. Pewnego dnia Helena stwierdziła, że ma już dosyć maltretowania. Zawiadomiła o wszystkim policję. Kurasika aresztowano