Afera sprzed lat, czyli jak stolarz rabował obrazy z Muzeum Narodowego
To opowieść, w której pojawiają się celebryci, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, muzealnicy i znawcy sztuki. W tle największa kradzież obrazów z Muzeum Narodowego w Krakowie.
Sprawa rozegrała się blisko 35 lat temu. W sezonie ogórkowym czyli 24 sierpnia 1985 r. Polskę obiegł komunikat Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej o kradzieży cennych płócien z krakowskiego muzeum.
Gdyby nie stosunkowo drobne włamanie do mieszkania profesora prawa UJ ta gigantyczna kradzież długo nie wyszłaby na jaw.
Stolarz i kolekcjoner
Właściwie opowieść powinna się rozpocząć w 1977 r., gdy Marian P. poznał kolekcjonera sztuki Bolesława S. Dzieliło ich wiele, ale różnice wieku nie były najistotniejsze. Marian miał około 40., Bolek o 10 lat starszy. Ten pierwszy to stolarz, pracowity, ale mniej inteligentny. Ten drugi: bywalec salonów, malarz amator po studiach ekonomicznych. Owinął sobie Mariana wokół palca. Stworzyli przestępczy duet.
Marian przeżywał drugą młodość i znalazł nową towarzyszkę życia i musiał się wyprowadzić z domu. Takie męskie zachcianki kosztują, więc Bolek zaproponował mu mieszkanie na ul. Karmelickiej. Właścicielem był jego znajomy. Cena miała nie być wygórowana, bo około 300 tys. zł.
- Nie mam tyle w portfelu- żachnął się Marian. - Żaden kłopot. Pożyczę ci tę sumkę, którą kiedyś mi spłacisz obrazami - zadeklarował Bolek. Obejrzeli lokum, załatwili formalności u notariusza, właściciel dostał kasę w gotówce i bonach PKO, a Marian klucze do drzwi. Raz dwa się wprowadził.
Bolek wiedział, że kumpel jest kierownikiem stolarni w Muzeum Narodowym. Z racji swoich zdolności robił mu blejtramy obrazów, a w domu przy ul. Wyspiańskiego boazerię w przedpokoju i ogrodzenie.
Niby przy okazji Marian wspomniał wówczas, że w muzeum walają się małe obrazy, którymi nikt się nie interesuje.
- Są niewielkich rozmiarów. W instytucji jest chaos i bałagan i dzieła będę mógł wynieść ukryte pod ubraniem - nie krył Marian. - Jeśli tak zrobisz, kupię je od ciebie - Bolek zapalił się do tego pomysłu. Do czynów przeszli wiele miesięcy później.
Praktyki w muzeum
Obrazy od 1971 r. były w dwóch magazynach w Nowym Gmachu MN. Pierwszy, głównie z polskim malarstwem, pod nr 74 był na piętrze, drugi z nr 57 znajdował się wyżej i skrywał dzieła zagraniczne.
Raz w 1979 r. zdarzyło się, że po awarii dachu i by chronić obrazy przed zalaniem pracownicy przenosili je z magazynu nr 57 do jednej sali ekspozycyjnej. Sala była zamknięta kratą, ale można było dosięgnąć ręką po mniejsze obiekty i zabrać je bez przeszkód. Marian pomagał nosić obrazy, gdy naprawiono dach.
Drugi raz transportowano dzieła dwa lat później, gdy wykonywano remont instalacji elektrycznej. 1 października 1981 r. strażnik zauważył zerwane plomby do sal wystawienniczych, gdzie jeszcze były obrazy z magazynów. Zawiadomił kierowniczkę, ta plomby ponownie nałożyła.
Pobieżne oględziny wykazały, że nic nie zginęło, ale dyrektor placówki zarządziła komisyjną inwentaryzację części zbiorów. Dwa dni potem odkryto pustą ramę od obrazu Jacka Malczewskiego „Ogród z ławką” oraz tekturowe passepartout Jana Stanisławskiego dzieła „W polu”. Obrazów nie znaleziono. Potem znalazła się w magazynie nr 74 trzecia pusta ramka.
Wyniki inwentaryzacji
Całkowitą inwentaryzację zbiorów w muzeum zarządzono dopiero trzy lata później. Okazało się, że brak 72 dzieł, w tym 6 z Sukiennic. Wszystkie były o wartości 6 mln zł, a przepadły gdzieś od 1975 r.
Po dalszych poszukiwaniach sprecyzowano, że faktycznie zniknęło 41 dzieł, większość potem odzyskano.
O praktykach dotyczących bezpieczeństwa zbiorów zeznawał komendant straży przemysłowej Wincenty S. Nie krył, że kontrole osób opuszczających gmach nie były szczegółowe. Nie sprawdzano ich bagaży, nawet wyrywkowo nie robiono kontroli osobistych, tylko czasem zaglądano do teczki lub torebki.
SB wpadło na trop sprawców kradzeży z Muzeum Narodowego, gdy zajęło się sprawą włamania do mieszkania profesora prawa UJ
Pracownicy mieli przepustki upoważniające do wyniesienia rzeczy, ale tam na kartce były tylko ogólne informacje, że można zabrać obraz, rzeźbę lub mebel. Nie wskazywano numeru inwentarzowego eksponatu. Było też niestrzeżone wyjście prosto z windy oraz okno w stolarni z kratami o dużym prześwicie. Przełożenie tam obrazu nie nastręczało kłopotu. Z czasem wyszło na jaw, że możliwość kradzieży miała spora grupa osób w godzinach pracy i poza nimi. Niektórzy mieli zezwolenia na wstęp do gmachu w sposób o dowolnej porze. Wtedy ich kontrole były iluzoryczne.
Kradzieże obrazów
Marian zaczął przynosić Bolkowi obrazy bez ram. Wspólnik odbierał je osobiście w mieszkaniu lub w aucie zaparkowanym przy ul. Oleandry obok muzeum. Na bieżąco dokonywali wyceny, ale rozliczenie miało być później. W pewnej chwili Marian uznał, że przekazując 20 obrazów spłacił pożyczkę za mieszkanie i za następne dzieła chciał dodatkowej kasy.
Gdy Bolek poprosił o dzieło Leona Wyczółkowskiego lub Jacka Malczewskiego to faktycznie je dostał. W ramach rozliczeń dał też Marianowi 3-4 zegary, wazę, bagnet i świeczniki. Wszystko wycenił na 200 tys. zł. Bolek sprzedawał obrazy kolekcjonerom, ludziom majętnym. To znane i dziś postacie z pierwszych stron gazet. Przesłuchano je w śledztwie: aktorka, kompozytor, lekarz, marszand dzieł sztuki, kolekcjoner zabytkowych przedmiotów.
Odbiorcą był też współoskarżony Adam R. Poznali się w latach 70. za pośrednictwem Zbigniewa P. krakowskiego biznesmena, który kilka lat temu został porwany dla okupu i zmarł. Śledztwo w sprawie porywacza toczy się teraz w prokuraturze.
Wracając do sprawy obrazów, to w 1984 r. ktoś włamał się do mieszkania Wiesława L., wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, kolekcjonera. Część zrabowanych zbiorów udało się odzyskać, w tym portret Waleriana Stroynowskiego autorstwa Gaspara Landiego. Profesor z UJ wskazał sprzedawcę, czyli Bolesława S. Obraz winien być w muzeum, więc sprawdzono skąd się wziął w rękach prywatnych.
Tak SB z małego włamania wpadło na trop afery.
Zatrzymano Bolesława S., kolekcjonera i aktora Adama R. oraz pracowników muzeum, czyli Mariana P. i zatrudnionego tam w wydziale transportu Włodzimierza C., dorabiającego jako cinkciarz na Rynku Gł. Ta czwórka stanęła później przed sądem za kradzieże 41 obrazów wartych 3,5 mln.
Przez moment za kratkami byli też dwaj inni pracownicy MN, czyli jeden adiunkt oraz główny konserwator zbiorów.
Kradzione obrazy miały numer inwentarzowy, a na blejtramie nalepki z nazwiskiem autora, tytułem i nazwą właściciela. Bolek usuwał te oznaczenia, zmienił też podpisy autora, by zwiększyć wartość obrazu.Sam przemalował tło obrazu Stanisławskiego, Malczewskiemu zmienił tytuł. Część dzieł prze wpadką wywiózł do swojego gospodarstwa pod Sączem, jeden całkowicie zniszczył, a 13 dał na przechowanie sąsiadce pod pretekstem remontu w domu.
Wyrok skazujący
Wyrok zapadł 33 lata temu, w kwietniu 1986 r. Marian P. i Bolesław S. za kradzież obrazów wartych 1,9 mln zł dostali po 10 lat więzienia i skonfiskowano im majątki. Adama R. i Władysława C. uniewinniono.
Sąd Najwyższy obniżył wyrok Bolesławowi S. do 8 lat i nakazał zwrot sprawy do prokuratury spraw uniewinnionych panów, ale czy tak się stało po latach jest już trudno ustalić.