Adres: Katowice, Strefa Kultury. Jak Wam się tam mieszka?
Muzeum Śląskie, NOSPR, Międzynarodowe Centrum Kongresowe - oto katowicka Strefa Kultury. Najbardziej pożądany adres w Katowicach. A tuż obok niej przycupnęły cztery niepozorne familoki. Z mieszkańcami.
Kopalnia Katowice, wcześniej Ferdinandgrube, Stalinogród, Katowice-Kleofas była w katowickich Bogucicach "od zawsze". Ma 180 lat tradycji. Ponad 100 lat temu wybudowano obok niej familoki - dziś leżą przy ul. Nadgórników. Tymczasem Strefa Kultury rozgościła się w ich sąsiedztwie zaledwie kilka lat temu. Jeszcze w 2011 roku mieszkańcy spoglądali na księżycowy krajobraz.
Nie można jednak powiedzieć, że kultura weszła w ich życie z buciorami. O, nie. Nie w przypadku tak doborowego towarzystwa. Bo przecież nad akustyką w sali koncertowej Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pracowali japońscy eksperci, sama światowa czołówka. Do tego Muzeum Śląskie z NOSPR-em nominowano do konkursu Mies van der Rohe Award 2015 na najlepsze obiekty architektoniczne Unii Europejskiej. Nad Strefą więc słychać pełen zachwyt - same ochy i achy, a coraz częściej mówi się, że to ulubione miejsce na niedzielne spacerki.
A mieszkańcy familoków? Na hasło, że ich meldunek w dowodach równa się najbardziej ekskluzywnym adresom w Katowicach, robią coś na kształt półuśmieszku...
Najedź kursorem na zdjęcie i dowiedz się więcej
Nadgórników nie oddamy!
Andrzej Kołodziejski mieszka z rodziną w familoku przy Nadgórników 32. Trzeba się doń wdrapać na pierwsze piętro schodami pamiętającymi rok budowy familoka - 1902. Pan Andrzej, były pracownik kopalni Katowice, jest na rencie, tak jak jego żona Bożena. W 55-metrowym mieszkaniu mieszkają z synami: Tomaszem i Bartłomiejem. Wszyscy przesympatyczni, rodzinni i gościnni, o kopalni Katowice opowiadają godzinami. Z okien spoglądają na kopalniany szyb, ale już zagarnięty przez Muzeum Śląskie.
Z rodziną Kołodziejskich mieszka jeszcze babcia Janina Pacyniak, mama pani Bożeny. - Ale babcia u nas tylko zimuje - żartuje 16-letni Bartek, uczeń pierwszej klasy X LO w Katowicach. Miłośnik lokalnej historii. Gra na klarnecie w orkiestrze dętej Katowice. - Tu, gdzie mieszkamy są stare Bogucice - podkreśla. - Spodek w sumie też jest jeszcze w granicach Bogucic, bo ona przebiega ulicą Olimpijską.
Pod nimi mieszka Hildegarda Kruk, rocznik 1935. Urodzona w Bogucicach, całe życie w nich spędziła. Pamięta jeszcze, jak za niemieckiej szkoły dzieci były tak zdyscyplinowane, że gdy do Katowic wkroczyła Armia Czerwona, to na pierwszej lekcji uczniowie pozdrowili nową nauczycielkę wyciągniętą ręką i "Heil Hitler". - Zaraz wzięto nas na bok i wytłumaczono, że jest już inaczej - wspomina pani Hildegarda. - Do dzisiaj radzę sobie z niemieckim - mówi. Na kopalni Katowice pracował jej dziadek, ojciec i mąż. - Ojciec stracił tam nogę - mówi.
W jej domu zawsze jest wesoło, bo mieszka z wnuczką i czwórką prawnucząt. Fabian ma 9 lat, Vanessa - 8, Igor - 6, a Nikola dwa. - Starają się o mieszkanie komunalne. Dam na mszę jak się uda - śmieje się pani Hildegarda. Bo tak na poważnie prawnuki uwielbia. - Ale jak poszłam do księdza, gdy się urodziły, to dziwił się, że mają takie nietradycyjne imiona - dodaje.
W familoku obok, przy Nadgórników 30, mieszka zaś z rodziną Adam Henkelman. Ubrany w czerwoną koszulkę z orłem na piersi wciągając tabakę podkreśla, że jest Górnoślązakiem, ma korzenie czeskie, niemieckie i polskie. Wokół taty non-stop drepcze dwuletnia Amelka, starsza siedmioletnia Natasza właśnie wróciła ze szkoły.
Na kopalni Katowice pracował jego ojciec, który, jak szedł na szychtę, to skakał przez płot, dawno przed tym nim Wałęsa wykonał skok pokazywany we wszystkich telewizjach świata. - Gdy tata miał ma godzinę 24, to wychodził z domu kwadrans wcześniej. Ja też robiłem na tej kopalni, ale krótko. Przez płot już się wtedy nie skakało - mówi Adam Henkelman. - Teraz pracuję na Wujku. A gdybym miał wybierać między obecnym Muzeum Śląskim i powstałymi tu superdrogami a kopalnią, to wybrałbym kopalnię - zaznacza. Na kamerze ma nagrania: jak burzono ich garaże, jak wjechał ciężki sprzęt, jak ostatni raz spacerowali starą ulicą obok malutkich ogródków działkowych, które też pochłonęło Muzeum Śląskie.
Bartek Kołodziejski i Adam Henkelman mają największe zasługi w ocaleniu nazwy "ulica Nadgórników". - Bo to było tak. Ktoś z urzędu zaproponował, żebyśmy zamieszkali przy ulicy Góreckiego. Aż się spiąłem, przecież kopalnia była tu pierwsza! Jak tak można ludziom zmieniać nazwę ulicy. Obok jest Sztygarska, to są tradycje! Dla mnie w Katowicach może być nawet Uszokstrasse, ale niech zostawią tradycyjne nazwy - denerwuje się Adam Henkelman.
- To prawda. Historii się nie zmienia - kiwają głowami Kołodziejscy. Bartek z listą obskoczył więc sąsiadów z czterech familoków i wyszło czarno na białym. Nikt nie chce zmiany adresu. Do urzędu pojechało około 40 podpisów. Familoki dalej stoją przy skromnej ul. Nadgórników, a nowo powstała ulica z chodnikami i ścieżkami rowerowymi ma nazwę Henryka Mikołaja Góreckiego.
Brakuje tego dam-dam i dam-dam
Ekskluzywną Strefę Kultury co i rusz przyjeżdżają oglądać nie tylko katowiczanie. Parkujący na dole ulicy Góreckiego - żeby dostać się do Muzeum Śląskiego - muszą przejść obok familoków. - My siedzimy latem na ławkach przed familokami, a turyści tak na nas patrzą, jak na jakieś eksponaty - opowiadają mieszkańcy.
Pan Józef spacerujący przy Nadgórników z miłą suczką rasy basset ("wzięliśmy ją z Ustronia, bo poprzedni właściciele jej nie chcieli. Wołali na nią Hanka, no z gór jest pies. Ale moja żona na to, jak to pies ma mieć na imię Hanka!? Niech będzie chociaż Hana, zadecydowała") mówi dobitniej. - Zwiedzający patrzą na nas czasami, jak żandarmi na kosmitów w tym filmie z Louis de Funesem. A przecież my tu byliśmy pierwsi - zaznacza pan Józef, który w budynku mieszka od 61 lat. - Dzisiaj to czasami jesteśmy jak ten niechciany półwysep w tej Strefie Kultury - uważa.
Każdy przyznaje, że kiedyś Nadgórników było oazą w centrum przemysłowego miasta. Mała uliczka, spokój, ogródki działkowe. Dzisiaj posadzono tu trawę, a przed jednym familokiem stoją jak na baczność niskie krzewy. - Tych ogródków to strasznie nam żal. Tak lubiłam kwiatki, dbałam o nie, hodowałam - wspomina Bożena Kołodziejska. - Latem obowiązkowo był grill.
Czego im jeszcze brakuje odkąd stali się sąsiadami Strefy Kultury? Nie da się tego opisać ani sfotografować, a dzisiaj już nawet nagrać się nie da. Bo chodzi o dźwięk wydobywający się z maszyny parowej przy nadszybiu Bartosz 1. - To było takie melodyjne dam-dam, dam-dam. Maszyna dudniła, wypuszczała parę. Całą dobę tak wygrywała - wspominają Kołodziejscy. - Gdy przychodziła sobota i niedziela, bardzo nam tego brakowało. Choć jak ktoś z rodziny przyjechał do nas i został na noc, to nie mógł przez te damdamy spać - mówi pani Bożena.
- O tak, tego brakuje - rozmarza się Adam Henkelman. - Ona wygrywała nuty, a jak wiatr zawiał, to i można było być zmoczonym od tej pary. Każdy tutaj był też przyzwyczajony do dźwięku sygnalistów i kolejki wąskotorowej - dodaje.
Kołodziejscy przyznają jeszcze, że szkoda też niektórych wyburzonych kopalnianych budynków, bo zniknęły szyby w całkiem dobrym stanie i łaźnia z 1985 roku. - A teraz co postawili za oknami? Szklane cudoki - komentuje Janina Pacyniak świetliki nowego Muzeum Śląskiego wykonane z mrożonego szkła.
Czytaj więcej we wtorkowym wydaniu Dziennika Zachodniego