Adam Kszczot: Czuję się ozłocony. To historyczny medal
Adam Kszczot, pochodzący z okolic Opoczna biegacz łódzkiego RKS, jest dziś jednym z najlepszych polskich sportowców. W Londynie został wicemistrzem świata w biegu na 800 metrów.
Gratulujemy sukcesu. Jak czuje się srebrny Adam z Łodzi, członek Grupy Sportowej Orlen?
Bardzo dobrze. Można powiedzieć, że czuję się ozłocony!
Ten srebrny medal ma wartość złota?
Tak, bo bardzo często ludzie, którzy odnoszą sukces w biegu na 800 metrów na mistrzostwach świata w lekkoatletyce, potem go już nie ponawiają. Biegałem z wicemistrzem olimpijskim, mistrzem świata z Pekinu, z 2013 roku, z ludźmi, którzy odnieśli na tym dystansie wiele sukcesów. Co najmniej trzech z nich miało lepsze rekordy życiowe ode mnie. Jednak to ja byłem drugi! Na moim miejscu stanęłoby tysiące innych biegaczy. A co najmniej trzydzieści osób chętnie zamiast mnie weszłoby do finału tego biegu. Ale ja tam byłem, biegałem i jestem srebr-nym medalistą mistrzostw świata.
Drugi medal mistrzostw świata cieszy bardziej niż ten pierwszy zdobyty dwa lata temu w Pekinie?
Cieszy, bo to historyczny medal z dwóch powodów. To dziesiąty medal seniorski dla Adama Kszczota. Pierwszy raz w historii polskiej lekkoatletyki biegacz powtórzył sukces na mistrzostwach świata i znów zdobył medal.
W dyscyplinach biegowych dominują sportowcy z Afryki. Ciężko z nimi wygrać na długich i średnich dystansach. Panu to się udaje...
Chciałbym przypomnieć, że przez większość lat, zanim nastąpiła era Davida Rudishy, to w biegu na 800 metrów mistrzowskie imprezy wygrywali biegacze ze Stanów Zjednoczonych i Europy. Zajmowali też pozycje medalowe. Bieg na 800 metrów nie jest więc konkurencją zdominowaną przez biegaczy z Afryki. Tak jest tylko w umysłach niektórych kibiców. To konkurencja, którą tylko tak pozornie postrzegają. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Teraz mistrzem świata został Francuz.
Mówią o Panu profesor, perfekcjonista. Lubi mieć Pan wszystko dopięte na ostatni guzik?
Bardzo lubię, gdy wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a także jeśli mam potwierdzenie tego, że zmierzam we właściwym kierunku, jeśli realizuję kolejne etapy i one manifestują się jakimś rezultatem, w treningu lub na bieżni. To ważny element, który wyznacza kierunek. Oznacza, że azymut jest właściwy i podąża się w dobrą stronę.
Trudno się z Panem pracuje?
Nawet bardzo trudno.
Stał się Pan jedną z najważniejszych postaci polskiego sportu. Ludzie doceniają ten sukces?
Uważam, że bardzo doceniają. Nie jest to sukces tylko mój, ale wszystkich moich poprzednich trenerów. A więc Rafała Marszałka, Stanisława Jaszczaka i obecnego Zbigniewa Króla. Pracowali ze mną świetni fizjo-\terapeuci. Wcześniej Michał Robakowski, teraz Jakub Dukiewicz. Ważne jest wsparcie żony i rodziny. Nie mogę zapomnieć o doktorze Tomaszu Mikulskim. Jeździ ze mną na zgrupowania do Zakopanego.
Teraz wraca Pan do domu w Łodzi. Na długo?
Nie spędzę w domu dużo czasu. Będę musiał pojechać do Warszawy na konferencję naszej kadry lekkoatletycznej, biorącej udział w mistrzostwach świata w Londynie. Planuję bieg w mityngu w Birmingham. Trzeci raz w tym roku wystartuję w Wielkiej Brytanii. Wyjeżdżam tam 18 sierpnia.
Ten rok jest dla Pana piękny. Niedługo na świat przyjdzie syn Ignacy...
Rzeczywiście to dla mnie piękny czas. Cieszę się, że mogę trenować w ośrodku w Zakopanem. Odwiedza mnie żona Renata. Dzięki temu spędzamy razem wiele czasu. Wcześniej nie było to możliwe.
Jest pan miłośnikiem kotów, ale też samochodów.
Mam dwa koty rasy cornish rex, to Harley i Poker. Bardzo lubię też amerykańską motoryzację. Amerykanie produkują dobre auta, z fajnymi silnikami. Nie są stworzone do jazdy po torze, jak choćby arrinera hussarya. To polski projekt samochodu torowego. Produkowanego w ilości 500 sztuk, wartego kilka milionów złotych. To bardzo fajne auto. Ja jednak kilka razy pojechałem do Stanów Zjednoczonych, tam osłuchałem się z silnikami amerykańskich samochodów. Świetnie brzmią, mają duże pojemności, są bardzo przyjemne w prowadzeniu. To mnie urzekło.
Pana ulubionym autem jest ford mustang?
Takim autem jeżdżę. To była moja pierwsza miłość. Co będzie dalej, nie wiem.
Można powiedzieć, że Adam Kszczot jest szybki na bieżni i szybki na drodze?
Nie. Jadąc z Pragi do Zakopanego, mój samochód spala 10,5 litra. Podróż trwa ponad 6 godzin. Można więc sobie wyobrazić, jaką demoniczną prędkość rozwijam.
Stoją przed Panem dalsze wyzwania. Najważniejszym jest olimpijski medal za trzy lata w Tokio?
Oby tak było, bo bardzo sobie tego życzę. Przykład wielu lekkoatletów pokazuje, że trudno powtórzyć sukces na kolejnej dużej imprezie. Bardzo wierzę w ten medal, ale potrzebuję wsparcia kibiców i tych, którzy do tej pory mi pomagali, żebym dalej wytrwał w tej ciężkiej pracy.