Adam Bielecki: Nie ma nic piękniejszego, niż dwóch wspinaczy z jedną liną i namiotem naprzeciwko wielkiej góry. To jest uczciwa walka
W historii himalaizmu zapisał się jako pierwszy zimowy zdobywca ośmiotysięczników Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.) i Broad Peak (8051 m n.p.m.). W znakomitym stylu wszedł także m.in. na piekielnie trudną K2 (8611 m n.p.m.). Obecnie preferuje trudne wspinanie w małych zespołach na niezdobyte, niższe szczyty. Wspiera wspinaczy w ramach programu Polski Himalaizm Sportowy. Poznajcie Adama Bieleckiego, jednego z najlepszych wspinaczy na świecie młodego pokolenia.
Jeździsz w miejsca, gdzie nigdy nikogo nie było, wchodzisz na góry, na które nikt dotąd nie wszedł. Czy to jest to, w czym się teraz spełniasz?
Rzeczywiście skupiam się na wspinaniu technicznym na niższych górach, na prowadzeniu nowych dróg i dokonywaniu pierwszych wejść na szczyty w ramach programu Polski Himalaizm Sportowy, który współtworzę. Najciekawsza z moich ostatnich wypraw, odbyła się we wrześniu 2021 r. w rejon Shimshal w Pakistanie. Razem z czterema kolegami udało nam się zdobyć w sumie sześć dziewiczych szczytów. Stanąłem na czterech z nich: dwóch sześciotysięcznikach, czyli na: Gunj-e-Sar i Qtang Sar i dwóch, wysokich pięciotysięcznikach, które nazwaliśmy Jarj-e-Dunduk i Koh-e-Ganj. Większość z tych wejść odbyła się technicznymi drogami. Wcześniej, w lipcu, wziąłem udział w wyprawie PHS w masyw Cordillera Blanca w Peru, gdzie wraz z amerykańskim kolegą poprowadziliśmy nową drogę na Janjaraju. Niezmiennie wspinam się w skałkach, Tatrach i Alpach.
Wróćmy do Twoich sukcesów związanych z pierwszymi zimowymi wejściami na ośmiotysięczniki w Himalajach. Pierwszym z nich był Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.). W marcu 2012 r. stanąłeś na szczycie wraz z Januszem Gołębiem. Była wielka satysfakcja?
Tak naprawdę to na szczycie nie było na nią czasu. Trudne warunki, piekielnie zimno i strach przed zejściem - statystyki są nieubłagane - większość wypadków zdarza się podczas zejścia. Rzadko pozwalam sobie na rozprężenie na szczycie. Pamiętam, że nawiązałem wtedy łączność radiową z bazą, zrobiłem zdjęcia, nagrałem filmik i szukałem śladów ekipy, która atakowała szczyt z drugiej strony, gdyż od jakiegoś czasu martwiliśmy się o nią. Po kilku minutach zimno zmusiło mnie do schodzenia. Satysfakcja pojawia się, gdy doniesiemy nasz sukces do bazy i świętujemy go z bliskimi.
W 2013 r. wszedłeś zimą na Broad Peak (8051 m n.p.m.). Tobie i Arturowi Małkowi udało się bezpiecznie zejść do bazy, natomiast w górach na zawsze został wówczas drugi zespół, w składzie którego byli Tomek Kowalski i Maciek Berbeka. Radość połączona z ogromną tragedią. Upłynęło wiele lat. Wracają do Ciebie tamte chwile?
Przeglądam stare zdjęcia i widzę kogo już nie ma...Uprawiamy sport na wyczynowym poziomie. Ten nasz bagaż strat jest coraz cięższy. Zawsze będę pamiętać o tych osobach, które zginęły w górach. O Tomku i Maćku też zawsze będę pamiętał. Nie rozpamiętuję, ale ten ślad się nie zatrze...
Wokół wyprawy powstały kontrowersje - co się naprawdę wydarzyło, co można było zrobić inaczej, kto i za co jest odpowiedzialny itd. Ty i Artur musieliście się zmierzyć z falą hejtu. Zweryfikowałeś wówczas, kto tak naprawdę jest Ci bliski i dobrze Ci życzy, a kto nie? W takich sytuacjach poznaje się ludzi.
Od powrotu z wyprawy, w przestrzeni medialnej odbywał się lincz i to była nieprzyjemna sytuacja, ale to stało w kontraście do tego, czego doświadczałem w realnym życiu - życzliwości, wsparcia, empatii. Czymś innym jest świat rzeczywisty, a czymś innym świat medialny czy też wirtualny, który potrafi obudzić złe instynkty i nie wymaga zmierzenia się z reakcją emocjonalną osoby obrażanej. Raz tylko miałem sytuację, że dziennikarka pod pretekstem rozmowy o wydarzeniu, w którym uczestniczyłem zadawała mi napastliwe pytania. Zdarzało mi się natomiast spotkać osoby, które w sieci mnie atakowały, a stając ze mną twarzą w twarz zachowywały się w porządku. Miałem chwilę załamania po Broad Peaku, ale nie schowałem się przed światem - jeździłem w skały i w góry, cały czas będąc aktywnym w środowisku. Trzeba mieć świadomość, że nie możemy uzależniać swojego poczucia wartości od tego, co sądzą o nas osoby, które nigdy nas nie spotkały i nie mają pojęcia o tym co przeżyliśmy. Najważniejsze jest to, czy potrafimy spojrzeć sobie w lustro i opinia ludzi, którzy znają nas i szczegóły danej sytuacji.
K2 (8611 m n.p.m.) uznawana jest za najtrudniejszą górę wśród wszystkich ośmiotysięczników. Marzyłeś o wejściu na szczyt. Udało Ci się to zrobić w znakomitym stylu, bez wspomagania tlenem. Jakie wyzwania czekają wspinaczy na K2?
To góra piękna, wysoka i trudna. Nie da się na nią wejść, trzeba się wspinać od podstawy ściany aż do szczytu. Łatwych odcinków jest niewiele. Niskie ośmiotysięczniki są dostępne dla większości, ale powyżej 8300 m n.p.m. tlenu jest na tyle mało, że nie każdy jest w stanie bez niego wejść na szczyt. Atakując wierzchołek nie miałem najlepszej aklimatyzacji. Do szczytu szliśmy szybko i trochę z zaskoczenia. Pogoda była na tyle fenomenalna, że stwierdziliśmy, że na atak pójdziemy, pomijając obóz czwarty. Miałem poczucie, że jestem na krawędzi wydolności oddechowej. Mam też ogromną satysfakcję z tego wejścia, bo mieliśmy tam razem z Marcinem Kaczkanem szansę samodzielnie powspinać się, zanim inny zespół powiesił liny poręczowe dla swoich klientów. Do ok. 6700 dotarliśmy jako pierwsi w tym sezonie już piątego dnia wspólnej wyprawy. Potem dostaliśmy lekcję cierpliwości.
No właśnie. Jakimi umiejętnościami powinien wyróżniać się wspinacz, chcąc zmierzyć się, bez dodatkowego tlenu, z taką górą jak K2?
Potrzebna jest sprawność fizyczna, umiejętności wspinaczkowe, wytrwałość, upór i świetna znajomość swojego organizmu, żeby wiedzieć, kiedy powiedzieć stop. Niedotlenienie upośledza umiejętności poznawcze. Widziałem już nieraz taką „gorączkę szczytową” czyli zbyt optymistyczną ocenę rzeczywistości. Łatwo też znaleźć powód do wycofania się. Większość wymówek jest sensownych, trzeba jednak umieć je zignorować, żeby wejść na szczyt, a z drugiej strony nie można przesadzić, bo stawką jest nasze życie. Trzeba umieć pomiędzy tym balansować.
Byłeś 10 Polakiem na szczycie, jako drugi Polak w historii wszedłeś na wierzchołek Drogą Abruzzich i być może jako pierwszy... bez odzieży puchowej.
Tak, ponoć to było jedno z szybszych wejść na K2 w historii, bo tylko z dwoma obozami. Wychodząc z bazy sądziłem, że idę tylko zakładać trzeci obóz i dlatego sprzęt puchowy został w bazie. Ciekawe, czy komuś udało się wejść na szczyt bez odzieży puchowej…pewnie nigdy się tego nie dowiem. Schodząc, oddałem czołówkę i resztę jedzenia Austriakowi Christianowi Stanglowi - poprosił mnie o to. Brak czołówki wymusił na mnie noc w obozie pierwszym, z nią zszedłbym ze szczytu bezpośrednio do bazy.
Pomoc to naturalny odruch człowieka. K2 jest dla Ciebie szczególna również w tym względzie. Podczas wyprawy w 2012 r. to m.in. Ty znosiłeś do głównej bazy Oksanę, rosyjską wspinaczkę, która złamała nogę. Natomiast w 2018 r. podczas Narodowej Zimowej Wyprawy razem z Denisem Urubko dotarliście na Nanga Parbat na wysokość 6100 m n.p.m. do wyczerpanej Francuzki Elizabeth Revol.
Oczekuję od innych wspinaczy, że jeżeli będę miał problem w górach, postarają się udzielić mi pomocy na miarę swoich możliwości. Zatem od siebie oczekuję dokładnie tego samego. Jedziemy zdobywać szczyty, ale w obliczu zagrożenia zdrowia i życia ludzkiego cała ta gra przestaje mieć znaczenie. Swoje ambicje odsuwamy na bok i ratujemy drugiego człowieka.
Wspinaczka to niszowy sport. Nie oglądają Was tłumy na stadionach, nie oklaskują. Jednak w 2014 r. organizując zbiórkę pieniędzy potrzebnych Ci na wyjazd na Kanczendzongę (8586 m n.p.m.), spotkałeś się z bardzo pozytywnym odzewem.
Całe życie wychodziłem z założenia, że wspinanie to moja pokręcona pasja i robię to dla siebie. Po wyprawie na Broad Peak miałem kryzys. Zginął mój przyjaciel, nauczyciel i mentor Artur Hajzer, a wcześniej w Alpach mój partner wspinaczkowy. W tym samym sezonie była tragedia pod Nanga Parbat, gdzie 10 wspinaczy zostało zastrzelonych - niektórych znałem. Nagromadzenie tej śmierci mnie przytłoczyło. Nie obraziłem się na skały i góry, ale odwołałem zaplanowaną wyprawę na Manaslu. Potrzebowałem przeżyć żałobę i przepracować to wszystko. I właśnie wtedy dostałem maila od Denisa Urubko, guru wspinania i himalaizmu, w którym zapraszał mnie do poprowadzenia nowej drogi na północnej ścianie Kanczendzongi w międzynarodowym zespole. Było to dla mnie duże wyróżnienie, zwłaszcza, że pojawiły się przecież głosy, że z Bieleckim już nikt nie będzie chciał się wspinać. A tu jeden z najlepszych himalaistów na świecie mówi „ja chcę”. Jednak program Polskiego Himalaizmu Zimowego legł w gruzach i wróciłem do punktu wyjścia, czyli sam musiałem zorganizować sobie pieniądze na wyprawę. Postanowiłem spróbować tzw. crowdfundingu, choć byłem sceptycznie nastawiony - bo dlaczego ktoś miałby wydawać swoje ciężko zarobione pieniądze, żebym ja mógł pojechać na koniec świata i wejść na jakąś górę? Nie widziałem jednak innego wyjścia. Poprosiłem internautów o 15 tys. zł i zebrałem te pieniądze w godzinę. Po 10 dniach suma była czterokrotnie większa. Poczułem, że mam za sobą cały stadion kibiców i szereg ludzi, dla których moje wejścia są ważne.
...i zacząłeś się rodzić jako zawodowy himalaista.
Odkryłem, że moje wspinanie nie jest tylko moją prywatną sprawą. Chciałem złożyć w całość wszystkie elementy układanki. Sponsorzy - dostają szansę na zwiększenie świadomość marki, bo dzięki mojej obecności w mediach mam dla nich atrakcyjną ofertę biznesową. Media - dostarczam im treści, które dla odbiorców są interesujące. Kibice - są ciekawi himalaizmu, szczegółów moich wypraw i chcą oglądać obrazki z 8000 m. I na końcu ja - robię to, co kocham. Te cztery elementy współgrają, a ja skupiam się na realizacji projektów wspinaczkowych. Nie muszę pracować na etacie, żeby zarobić na wyprawy. Jestem sportowcem.
Podkreślasz, że kolekcjonowanie szczytów nie jest dla Ciebie, bo to sprzeczne z Twoim podejściem do gór. Dlaczego?
Na każdej wyprawie uczę się czegoś nowego. Podczas wyprawy na Kanczendzongę zrozumiałem na przykład, że szczyt nie jest najważniejszy. To, czy stanę 100 m przed, czy na samym wierzchołku, nie zmienia tak bardzo doświadczenia całej wyprawy. Owszem, szczyt jest zwieńczeniem mojego wysiłku, ale to droga do niego jest ważniejsza. Zresztą, zdobywanie Korony Himalajów i Karakorum było atrakcyjne może kilkadziesiąt lat temu. Teraz dokonało tego wiele osób i ta formuła, według mnie, się wyczerpała. Dużo ciekawsze i bardziej emocjonujące są dziś wejścia na ostatnie, niezdobyte jeszcze niższe szczyty.
Od wejść na niższe szczyty zaczęliśmy naszą rozmowę. W którym momencie był ten przełom i zaczęły Cię one bardziej interesować, niż stanie w kolejkach, by wejść na następne ośmiotysięczniki?
Przełomowa była dla mnie próba zdobycia północno-zachodniej ściany Annapurny w 2017 r. i poprzedzająca ją aklimatyzacja na niższym, siedmiotysięcznym szczycie Tilicho Peak. Wejście na tę zapomnianą górę było fantastyczną przygodą. Sami musieliśmy wyznaczyć odpowiednie miejsce na założenie bazy. Później przez kilka dni obserwowaliśmy górę i uczyliśmy się jej rytmu. Samodzielnie musieliśmy wymyślić drogę wejścia oraz wyznaczyć miejsca na obozy - to jest właśnie taki rodzaj przygody, o jakiej marzyłem już jako młody chłopak, myśląc o przyszłości w górach. Ośmiotysięczne góry zmieniły się. Nie są już tymi, o których czytałem w książkach. Dużo więcej doświadczę, wspinając się na niższe szczyty, gdzie nikogo nie ma, niż na wyprawach na ośmiotysięczniki z tłumem ludzi. Dla przykładu, podczas wyprawy na K2 utknąłem w korku w ataku szczytowym. Wcześniej okazało się, że ktoś się rozgościł w naszym obozie drugim, skorzystał z naszego jedzenia i gazu, a na dodatek zostawił po sobie śmieci i bałagan. Okazuje się, że tłok i inne smutne elementy naszego życia społecznego od których uciekam w góry, dotarły już na ośmiotysięczniki wraz z tłumem umiarkowanie kompetentnych ludzi. Ponadto, jeśli wszedłem drogą normalną na najtrudniejszy z ośmiotysięczników, to kolejne wejścia w tym stylu na łatwiejsze góry byłyby dla mnie krokiem wstecz, a ja chcę się rozwijać i być coraz lepszy w tym co robię. Dlatego moje projekty to często albo próba zrobienia pierwszego wejścia albo poprowadzenie nowej drogi. Nie chcę chodzić śladami innych. Mam obecnie poczucie misji - chciałbym uświadomić szeroką publiczność, że wspinanie nie kończy się na ośmiu tysiącach, a niższe góry mogą być wartościowym celem dla najlepszych alpinistów na świecie.
Złoty Czekan już od dawna nie jest przyznawany za wejścia na ośmiotysięczne szczyty.
To prawda. Złoty Czekan obecnie przyznawany jest za wejścia techniczne, w małych zespołach, w alpejskim stylu, na niższe wierzchołki. Bo w Himalajach na wyprawach na ośmiotysięczne szczyty biorą udział w około 80 procentach ludzie, którzy są komercyjnymi klientami z całą towarzyszącą temu obsługą, a jedynie mały procent wspinaczy to lekkie, mobilne zespoły, realizujące ambitne cele. Moim zdaniem, nie ma nic piękniejszego niż dwóch wspinaczy z jednym namiotem i jedną liną naprzeciwko wielkiej góry. Ponadto to jest uczciwa walka. Jeżeli przyjeżdża piętnastoosobowy zespół, z kilometrami lin, tonami sprzętu i zostawia po sobie jeszcze masę śmieci, to nie ma to nic wspólnego ze współgraniem z naturą, a to jest dla mnie ważne.
Bohaterami Twojego dzieciństwa byli alpiniści, himalaiści. Miałeś swoje autorytety wspinaczkowe?
Byłem młodym chłopakiem zaczytanym w literaturze górskiej. Bardzo ceniłem Wojtka Kurtykę, Jurka Kukuczkę, Tadka Piotrowskiego, „Zygę” Heinricha, brytyjskiego wspinacza Chrisa Boningtona, Włocha, Waltera Bonattiego, tyrolskiego himalaistę Reinholda Messnera i wielu, wielu innych. Nie sposób wymienić wszystkie nazwiska. Oni wyprzedzali swoje pokolenie, przesuwali granice tego, co we wspinaniu jest możliwe i to mi imponowało.
Miałeś ogromne wsparcie ze strony rodziców i rodzeństwa, którzy trzymali kciuki jak tylko w wieku 13 lat zacząłeś się wspinać, a już cztery lata później jako najmłodszy człowiek na świecie wszedłeś na Chan Tengri (7010 m n.p.m.) w alpejskim stylu.
To, co tej pory udało mi się osiągnąć, nie byłoby możliwe bez moich cudownych rodziców. Wspierali moją pasję, wychowali mnie do samodzielności, odpowiedzialności i dzięki temu mogłem wcześnie zacząć się wspinać.
Ze wsparciem środowiskowym było gorzej.
Mój czas dojrzewania górskiego to czas zapaści himalaizmu w Polsce. W latach 80. czołówka wspinaczy zginęła, a ci co przeżyli, skupili się z kolei na prowadzeniu biznesów w nowej rzeczywistości lat 90. W 2018 roku wraz z Felixem Bergiem wytyczyłem nowy wariant na zachodniej ścianie Gaszerbruma II i był to pierwszy dziewiczy kawałek terenu pokonany na ośmiotysięczniku przez Polaka po ponad 20 latach.
Rewolucją było podejście Artura Hajzera i program PHZ. Dziś program Polskiego Himalaizmu Sportowego daje szansę młodym wspinaczom. Jest im łatwiej pojechać na wyprawę niż kiedyś, dawnemu pokoleniu?
W PHS bierzemy młodych, zdolnych wspinaczy i dajemy im zaplecze logistyczne i finansowe, żeby mogli jechać zdobywać szczyty w coraz wyższych górach pod okiem doświadczonych kolegów. Sam wspinam się teraz z chłopakiem, który jest jeszcze na studiach, ale już świetnie sobie w górach radzi. Czy jest łatwiej? Moim zdaniem historie o tym, jak ciężko było kiedyś wyjechać to trochę mit. Wspinacze obecnego pokolenia muszą się mierzyć ze swoimi problemami nie aż tak odmiennymi od tych, z którymi sam się kiedyś mierzyłem. Skąd wziąć pieniądze na sprzęt i wyjazdy? Jak znaleźć czas i partnera wyprawy? Moja droga w góry wysokie była trudna i wyboista. Chciałbym by młodzi mieli łatwiej - po to są takie programy jak Polski Himalaizm Sportowy.
W górach zbierasz wiele doświadczeń. Jakie cenne lekcje Ci dają?
Góry uczą uważności na małe szczęścia. Dają mi dystans, niezbędny do codziennego mierzenia się z rzeczywistością. Obcowanie na co dzień z ryzykiem pomaga doceniać życie i bardziej się nim cieszyć.
Jakie masz plany w najbliższym czasie?
W najbliższych planach mam dwa wyjazdy w ramach Polskiego Himalaizmu Sportowego. Na przełomie czerwca i lipca jedziemy dużą grupą powspinać się w Alpach, natomiast w październiku planujemy wyprawę eksploracyjną w Himalaje Gharwalu. Pewnie około ośmiu tygodni przed Himalajami zacznę intensywny cykl treningowy. Chociaż tak naprawdę to cały czas jestem w ruchu - wspinam się w skałach, w górach, na ściance, sporo jeżdżę na rowerze i desce, ostatnio wróciłem do latania na paralotni. Aktywność fizyczna to moja codzienność.
Dziękuję za inspirujące spotkanie.
Ja również dziękuję.
Rozmawiała: Iwona Świetlik
Przeczytaj także inne wywiady z himalaistami: