Aby odnieść sukces w życiu, nie trzeba się uczyć
Pierwszy dzwonek w tym roku szkolnym za nami, przed nami protesty nauczycieli. Rządzący słysząc o nich obiecują podwyżki, ale za rok - tym, co będą mieli wtedy pracę i tym, co nie wyjdą na ulice. W to, że protesty cokolwiek zmienią, nie wierzą najwięksi optymiści. Władza postawiła na swoim, nie pytając nikogo o zdanie.
Nauczyciele walczą o miejsca pracy. Wiedzą, że szkoła została zreformowana nie po to, by ją poprawić, ale by politycy mieli się czym pochwalić podczas kampanii wyborczej. Uczniowie są w tej rozgrywce najmniej istotni, nie wszyscy dostali darmowe podręczniki. Ale to już nasza polityczna tradycja.
Nie oznacza to, że szkolnictwo należy zostawić w spokoju. Problem w tym, że zrobienie czegoś sensownego wymaga przemyśleń, wiedzy i czasu. Ale to akurat politykom jest obce. Ich okres planowania nie sięga dalej niż do kolejnych wyborów. Do tego są przekonani, że tylko oni wiedzą najlepiej, co jest dla nas najlepsze.
W efekcie reforma goni reformę, a szkoła jest taka sama, jak pół wieku temu. Uczniowie mają wkuwać na pamięć definicje, wzory, daty, fakty. W szkołach nie uczy się myśleć, analizować informacje, przewidywać konsekwencje podjętych decyzji. Gdyby uczono, nikt by nie uwierzył w wyborcze kłamstwa polityków.
Donald Tusk zapewniał, że zrobi porządek z kolesiami w spółkach skarbu państwa. Ale gdyby spróbował, to partyjne ciury z baronami na czele, wylaliby go na zbity pysk.
A kolejne rządy wpajają młodym ludziom, że wiedza nie gwarantuje sukcesu. Każdy burek na szkolnym korytarzu wie, że by ustawić się w życiu, dostać dobrą fuchę, nic nie robić i nieźle zarabiać, trzeba mieć znajomego polityka. Towarzysze w PZPR obsadzali znajomymi, żonami, kochankami co lepsze stołki. Później robili to politycy wszystkich partii, ilekroć udało im się dorwać się do rządzenia.
Minister skarbu Wiesław Kaczmarek (SLD), mianowanie Stanisława Dobrzańskiego na prezesa Polskich Sieci Energetycznych, tłumaczył tak: „Staszek chce się sprawdzić w biznesie”. Donald Tusk zapewniał, że zrobi porządek z kolesiami w spółkach skarbu państwa. Ale gdyby spróbował, to partyjne ciury z baronami na czele, wylaliby go na zbity pysk. Aleksander Grad, swego czasu minister skarbu za rządów PO-PSL, jak mu nie wyszła sprzedaż stoczni arabskiemu szejkowi, sprawdzał się jako prezes spółki mającej budować w Polsce elektrownię atomową.
Politykom, poza wyjątkami, nie chodzi o to, żeby zrobić coś dobrego dla nas i kraju, tylko by się urządzić. I to jest normalne, ludzkie, zrozumiałe. Żyć z czegoś trzeba, a jak się nic nie umie, to zostaje się politykiem. Dlatego nikogo nie powinna dziwić armia Macierewiczów i ich Misiewiczów, jaka zalała ministerstwa i spółki skarbu państwa. Co z tego, że większość z nich nie ma odpowiedniego wykształcenia, wiedzy i pojęcia o swojej pracy. Liczy się polityczne poparcie.
Nikt nie lubi być rządzony przez głupców. Ale jeżeli mamy czegoś się obawiać, to tych, którzy chcą władzy po to, by ułożyć nam życie według swoich upodobań i wzorców. To wiemy z historii, ale w szkołach się o tym nie uczy.