68 lat grawerowania, a pan Alojzy Borowicz wciąż nie ma dość
Pracownia Alojzego Borowicza mieści się w sercu Krakowa, przy ulicy Szewskiej 21. Właściciel tego niezwykłego zakładu grawerstwem zajmuje się od 1953 roku. I - jak mówi - nie może przestać, bo wciąż wiele osób docenia jego fachową, rzemieślniczą pracę, odróżniającą rękodzieło od produktów masowych.
Ściany pracowni wypełniają gabloty pełne rozmaitych orderów. Po lewej stoi szafa pełna szufladek i pudełek, w których mieszczą się nieodzowne w każdym warsztacie drobiazgi. Znajdują się tu również potężne maszyny, które służą właścicielowi od początku istnienia zakładu. Nad drzwiami wiszą zdobione pamiątkowe szable, a także ryciny, portrety i zegar z wahadłem. A czas płynie tu niespiesznie, ponieważ wykonywana praca wymaga ciszy, skupienia i precyzji.
Na zawsze
Metal jest materiałem bardzo opornym w obróbce, dlatego wykonywanie w nim niewielkich symboli czy liter to praca żmudna, wymagająca zdolności manualnych i doskonałego wzroku. Najczęściej zlecenia dotyczą grawerowania pamiątkowych napisów na wiecznych piórach, biżuterii, ślubnych obrączkach. Grawerunek to elegancki sposób na nadanie prezentowi szczególnej i osobistej wartości. W zależności od okazji możemy umieścić na przedmiocie inicjały, monogram, logo lub dedykację.
- Grawer jest jak lekarz - uśmiecha się pan Alojzy. - Obsługuję klienta od urodzenia do śmierci.
I wyjaśnia, widząc moją zdumioną minę, że pierwsze upominki grawerskie otrzymuje się zwykle z okazji urodzin i chrztu. Potem jest komunia, matura, studia, ślub. Ostatni etap to tabliczka na trumnę lub nagrobek.
- Są może ludzie, którzy nigdy nie spotkali się z grawerstwem, ale jest wielu takich, którzy lubią mieć uwiecznione wyjątkowe wydarzenie. Mam klientów, którzy od lat przychodzą z różnymi pracami. Mają na nich wyryte daty, teksty i wciąż dopisują kolejne. To, co jest wygrawerowane, jest trwałe - mówi.
Talent
Pan Alojzy przyszedł na świat 86 lat temu, w 1935 roku, w Bełdnie pod Bochnią. Rodziców stracił w czasie wojny, więc wychowywał się w domu dziecka w Krzyżanowicach. Liceum skończył w Bochni.
- Życiem człowieka rządzą dziwne przypadki - zamyśla się. - Chciałem wyjechać do Tarnowskich Gór, pracować w księgowości. Przyjechałem jednak do Krakowa, do znajomego - pana Kołodziejczyka, który prowadził zakład grawerski w Rynku Głównym 12.
I tak niedoszły księgowy został grawerem. Przez przypadek.
Na początku, jak wspomina, był chłopakiem od wszystkiego: wynieś, przynieś, pozamiataj. Szybko jednak objawił się talent pana Alojzego do grawerskiego rzemiosła.
- Pracowałem od rana do wieczora. Bacznie przyglądałem się temu, co robi właściciel zakładu. Pokazywał mi, co mam robić, a ja robiłem. I w lot pojmowałem.
Pracodawca też szybko zauważył, że co tylko młody pomocnik wziął do ręki, wykonał bezbłędnie. - Nie wiem, skąd mam te umiejętności. Ktoś powie: talent. A ja jak coś widzę, to wiem, że potrafię zrobić - mówi.
Predyspozycje, a przy tym wytrwałość, cierpliwość, precyzja, dobry wzrok i spokojne ręce - to cechy konieczne w tej pracy. Charakteryzował się nimi także pan Alojzy. W 1964 roku zdobył papiery mistrzowskie. Przez lata związany był z zakładem mistrza, a potem założył własny. Dziś pracownia przy Szewskiej 21 jest najstarszym zakładem grawerskim pod Wawelem.
Precyzja
Pan Alojzy zatrudnia jednego pracownika. Oferują szeroki zakres usług: medale, herby rodowe, tabliczki okolicznościowe, szyldy. Grawerują puchary, kielichy i monstrancje dla kościołów oraz, rzecz jasna, wykonują ozdobne napisy na biżuterii i różnych pamiątkach.
Wszystkie zlecenia realizuje się tu ręcznie przy pomocy wiekowych maszyn grawerskich. Podstawowym narzędziem pracy są różne rylce, które wyglądają trochę jak stalowe dłutka.
- Grawerowanie ręczne to złożona czynność - opowiada pan Alojzy, pokazując złotą obrączkę z datą i inicjałami małżonków. Najpierw trzeba wszystko rozrysować. W tym celu powierzchnię lekko powleka się farbką, a następnie miękkim ołówkiem zaznacza punkty i graweruje.
- Od razu nie można pisać, bo przecież z metalu się nie da wymazać. Więc trzeba najpierw rozmieścić tekst, a później rylcem rzeźbić - mówi pan Alojzy. - Rylec musi być ostry. Jak się stępi albo ukruszy, to po wszystkim.
- A jak ręka się omsknie? - dopytuję.
- Koniec. Tego się nie da naprawić. Raz, dawno temu, zdarzyło się, że pracownik pomylił się, grawerując tekst na srebrnej tacy. Trzeba było ją odkupić.
Wyjątkowy projekt
Warsztat Alojzego Borowicza wykonywał zlecenia według projektów wielu znanych plastyków, m.in. Janusza Trzebiatowskiego, Stanisława Wiśniewskiego, Czesława Dźwigaja, Jerzego Nowakowskiego i wielu profesorów krakowskiej ASP.
Borowicz jest dumny z wszystkich prac, a zajmuje się „zwykłymi” zleceniami, jak i takimi wyszukanymi. Jednym z nich jest medal imienia Jana Czochralskiego. Był to polski chemik, metaloznawca i wynalazca do dzisiaj stosowanej metody otrzymywania monokryształów krzemu, wykorzystywanych w produkcji układów scalonych. Mając na uwadze jego zasługi, Europejskie Towarzystwo Badań nad Materiałami z siedzibą w Londynie ustanowiło nagrodę im. Jana Czochralskiego. Początkowo zwróciło się do polskiej mennicy w Warszawie z prośbą o zaprojektowanie i wykonanie dwustronnego medalu dla nagradzanych wynalazców.
- Władze mennicy odpowiedziały, że zajmują się produkcją seryjną - opowiada pan Alojzy. Przedstawiciele Towarzystwa trafili do mnie.
Mistrz podjął wyzwanie. Opracował projekt, stworzył matrycę i wykonał medal, który zgodnie z zamówieniem waży jedną uncję czystego złota.
Ładnie to wygląda, dodaje z dumą.
W skali
Rozmówca wychodzi na zaplecze. Po chwili wraca, trzymając w dłoni srebrny sygnet. To zlecenie z kurii. Pan Alojzy ma na nim wygrawerować herb biskupi. Zdumiona przyglądam się sporych rozmiarów rysunkowi, pełnym szczegółów, który ma się pomieścić na niewielkim „oczku” sygnetu. Pan Alojzy się uśmiecha. - Robię zmniejszenia fotograficzne herbu, ponieważ wszystko musi być w skali - tłumaczy. - Później rysuję największe elementy, a na końcu szczegóły. Wszystko musi być idealnie rozmieszczone, nie może być przesunięte ani przekrzywione.
Na moją uwagę, że musi być bardzo cierpliwym człowiekiem, pan Alojzy stwierdza: Jakby ktoś był raptus, to tego nie zrobi.
Po chwili pan Alojzy przynosi kolejne skarby. Tym razem są to maleńkie imienniki dla złotników.
- Mam już pewien kłopot ze zrobieniem tak drobnych detali, bo wzrok nie dopisuje tak jak kiedyś - wzdycha pan Alojzy. - Pracując, używam lupy, ale dawniej - tylko gołym okiem. To był prawdziwy skarb, te moje oczy - zamyśla się. - Jestem na emeryturze i mam tylko jednego pracownika, który też jest na emeryturze, ale wciąż są klienci, więc nie mogę przestać pracować.
Jedyny taki
Mistrz ma jeszcze jedną, cenioną przez siebie pamiątkę. To odznaczenie od władz miasta Krakowa przyznane za sztukę grawerską, znajomość fachu i spostrzegawczość.
W herbie miasta Krakowa widnieje brama, a w jej prześwicie orzeł biały ze złotym dziobem i szponami.
- Okazało się, że w herbie widniał orzeł identyczny, jak w godle państwowym, co nie jest zgodne z zasadami heraldycznymi - mówi pan Alojzy. - Zwróciłem uwagę, że orzeł powinien nawiązywać do historycznych przedstawień herbowych.
Miasto powołało komisję i teraz w herbie - dzięki panu Alojzemu - widnieje orzeł właściwy.
- Jest pan prawdziwym artystą - stwierdzam.
- Eee... tak się mówi. Ja to nazywam rzemiosłem.
Jak zwał, tak zwał - myślę sobie. Jedno jest pewne: w Krakowie nie ma drugiego takiego grawera.