To był prawdziwy wyścig mieszkańców obydwu miast. Zarówno Bydgoszcz, jak i Toruń chciały mieć sztuczne lodowisko wcześniej niż sąsiad zza miedzy.
Takiej rywalizacji pomiędzy mieszkańcami Bydgoszczy i Torunia nie dałoby się już dziś zorganizować. Była ona możliwa tylko w czasach PRL-u, gdzie poczucie ludzkiej wspólnoty było nieporównanie większe, kontakty osobiste - mimo braku smartfonów - żywsze, a wiele czynności i spraw wspólnych załatwiało się w tzw. czynie społecznym, w wolnym czasie, bez jakiegokolwiek zysku czy wynagrodzenia. Właśnie dlatego pod koniec lat 50. ub. wieku tysiące mieszkańców dwóch największych miast naszego regionu zaangażowało się w proces wspierania budowy sztucznego lodowiska. Tak się bowiem złożyło, że w obydwu miastach funkcjonowały drużyny hokejowe na wysokim krajowym poziomie, a ich potyczki na lodzie ściągały na wały ziemne i drewniane trybuny wokół wylewanych w czasie mrozu lodowisk - tysiące kibiców.
Odwilże utrapieniem
Żartobliwie można stwierdzić, że u podłoża tego wyścigu legły... kapryśne zimy z lat 50. O ile w latach 40. praktycznie każdego roku z powodu wielostopniowych mrozów Wisła i Brda zamarzały, o tyle dekadę później mróz przychodził na krótko, dwa - trzy tygodnie. W tym czasie zamrażano wylewaną na przygotowaną powierzchnię wodę i eksploatowano ją od rana do wieczora. Rozgrywano mecze hokejowe, zawody w łyżwiarstwie figurowym, odbywały się treningi, a jeszcze do tego organizowano publiczne ślizgawki.
Pierwsza szansa Torunia
Siłą rzeczy najwięcej tracili na tym hokeiści. W czasie odwilży rozgrywki ligowe zawieszano, albo przenoszono na... południe kraju, gdzie od lat 30. czynne było sztuczne lodowisko w Katowicach - Torkat. Jedno i drugie rozwiązanie było złe. Dlatego od połowy lat 50. wszczęto starania tak w Bydgoszczy, jak i w Toruniu, aby w obu miastach wybudować sztuczne lodowisko.
O ile w latach 40. praktycznie każdego roku z powodu wielostopniowych mrozów Wisła i Brda zamarzały, o tyle dekadę później mróz przychodził na krótko, dwa - trzy tygodnie.
W tamtym czasie, jak się okazało, lepsze „przebicie” w centrali miały władze partyjne w Toruniu. Dlatego miasto to w 1956 roku uzyskało zapewnienie o budowie w tym mieście lodowiska z funduszy centralnych z własną maszynownią, zlokalizowanego przy ul. Bema.
Umowa z rzeźnią
Wiadomość o tej decyzji zmobilizowała natychmiast całą Bydgoszcz. Wiele środowisk opowiedziało się za tym, by wobec braku szans na pieniądze z budżetu centralnego - jak najszybciej przystąpić do budowy lodowiska własnym sumptem, z tzw. społecznych środków, bez maszynowni, w oparciu o rezerwy chłodu posiadane przez Zakłady Mięsne. Wymuszało to, rzecz jasna, lokalizację obiektu, który musiał zostać zbudowany jak najbliżej rzeźni.
Rok później powstał w Bydgoszczy społeczny komitet budowy Torbydu. Wybrana lokalizacja przy ul. Moniuszki uniemożliwiała budowę pełnowymiarowej płyty, ale była jedyną możliwą, bo placu położonego bezpośrednio przy Zakładach Mięsnych nie chciał odstąpić Centrostal, który od lat miał tam swoją składnicę.
Wyścig miast
Kiedy w Toruniu w styczniu 1959 roku ogłoszono, że na następny sezon lodowisko będzie już gotowe, w Bydgoszczy zawrzało. W kwietniu ruszyła budowa Torbydu na całego. Obiekt wznoszono ostatecznie przez 9 miesięcy, a jego budowniczowie chwalili się potem, że ustanowili rekord świata.
Obiekt wznoszono ostatecznie przez 9 miesięcy, a jego budowniczowie chwalili się potem, że ustanowili rekord świata.
Jesienią w Toruniu termin próbnych mrożeń określano na 10 grudnia. Ta informacja spowodowała jeszcze większe sprężenie się bydgoskich budowniczych. Do budowy wałów wokół tafli zaangażowano wojsko. W ekspresowym tempie położono 17 km rur, zawieszano sznury żarówek, w sukurs przyszła też pogoda, mróz dochodził do 15 stopni.
Wzmocnienie z Kanady
Zbiorowy wysiłek bydgoszczan opłacił się, w dodatku w Toruniu prace opóźniły się. Inauguracja Torbydu okazała się możliwa już w sobotę, 19 grudnia 1959 o godz. 18. Bydgoszcz byłą pierwsza!
Wstęgę przecinał Aleksander Schmidt, przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Potem był pokaz sztucznych ogni i popisy czołowych łyżwiarzy figurowych z Bydgoszczy. A na koniec 6 tysięcy kibiców, którzy szczelnie wypełnili ziemne wały wokół tafli, obejrzało wyjątkowy mecz hokejowy. II-ligowa wówczas Polonia zagrała z mistrzem Polski, Górnikiem Katowice. Mało tego, bydgoski zespół wzmocniła słynna trójka Kanadyjczyków, braci Warwick, członków drużyny mistrzów świata z 1955 roku, którzy, już po zakończeniu sportowej kariery, przebywali akurat w Polsce na zaproszenie działaczy Górnika.
6 tysięcy kibiców, którzy szczelnie wypełnili ziemne wały wokół tafli, obejrzało wyjątkowy mecz hokejowy.
Polonia przegrała ten mecz wysoko, aż 3:9. 0:7 było już po pierwszej tercji. Wszystkie gole dla bydgoskiej drużyny zdobyli Kanadyjczycy. Następnego dnia szczęśliwcy, którzy dostali się na „trybuny” oglądali o godz. 12 popisy łyżwiarskie, a o 17.00 drugoligowy mecz Polonia – Piast Cieszyn wygrany przez miejscowych aż 10:0.