Moje pokolenie czterdziestolatków oddychało demokracją przez ostatnie 26 lat i nie dostrzegało, że trzeba się o nią martwić. Dopiero teraz się budzimy – mówi sympatyk KOD-u, adwokat Bartłomiej Piotrowski. Jest synem Leszka Piotrowskiego, który był obrońcą robotników w stanie wojennym, a w wolnej Polsce - parlamentarzystą i wiceministrem sprawiedliwości.
Kto zachęcił pana mecenasa do uczestniczenia w ulicznych manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji?
Zachęcił mnie pan prezydent Andrzej Duda, gdy ogłosił, że ułaskawił Mariusza Kamińskiego. Słuchałem tej informacji z żoną, która też jest adwokatem i ze zdumieniem stwierdziliśmy, że… mamy w Polsce króla. Ułaskawił Kamińskiego w połowie postępowania sądowego. To nie jest prezydent, to jest król. Jeżeli uwolnił wymiar sprawiedliwości od dalszego sądzenia, to może uwolni go także od skazywania, skoro jest taki omnipotentny. Nie miałem Facebooka i byłem przeciwnikiem portali społecznościowych, ale zacząłem się rozglądać, gdzie są ci, którzy myślą podobnie. Znalazłem ich właśnie w KOD.
Pan słyszał, że: „Cała Polska z was się śmieje, komuniści i złodzieje”, że KOD to wielkie oszustwo? Prezydent Duda mówi o ludziach demonstrujących na ulicach, że to ci, którzy „ostatnio dużo stracili”. Co pan stracił?
Ostatnio straciłem demokrację. Jestem raczej odporny na tego typu obelgi, ale one świadczą tylko o tym, że władza boi się KOD-u, dlatego rzuca w niego kalumniami.
Bez prawa nie ma wolności?
Nie ma. Od 26 lat żyjemy w demokratycznym, od nas zależnym państwie. PiS może dawać po 500 zł na dziecko, może obniżać wiek emerytalny, bo wygrał demokratyczne wybory, ale nie ma większości konstytucyjnej, więc konstytucji nie może zmieniać. Tym bardziej nie ma prawa jej obchodzić. Trzeba przywrócić w Polsce prawo.
Myśli pan, że wysiłek pokolenia pana ojca może zostać zmarnowany? Leszek Piotrowski był obrońcą robotników w stanie wojennym, a w wolnej Polsce - parlamentarzystą i wiceministrem sprawiedliwości.
O to się martwię. Wydawało mi się, że żyjemy w kraju, który przechodzi ewolucję i pewne zmiany potrzebują czasu, nawet długiego. Teraz jednak niszczymy to, co było sukcesem wolnej Polski i budujemy nie wiadomo, co? I temu się przeciwstawiam. Najbardziej boję się rewolucji.
Uważa pan, że ludzie skupieni w KOD mają dość siły i determinacji?
Na to liczę. Moje pokolenie czterdziestolatków oddychało demokracją przez ostatnie ćwierć wieku i nie dostrzegało, że trzeba się o nią martwić. Zaczęliśmy się dorabiać, brać kredyty, myśleliśmy tylko o sobie. Mam wyrzuty sumienia, że dopiero teraz się obudziłem, że może trzeba było reagować wcześniej. Ale wcześniej nie było nic tak bulwersującego w polityce.
Nie było też cudownie.
Jasne, że nie było. Byłbym ostatni, który tak twierdzi. Tłumaczę różnicę między tym, co było, a co jest, odwołując się do programów kulinarnych. Gdybyśmy ustawili Trybunał Konstytucyjny w roli jury konkursów kulinarnych, to nie ma wątpliwości, że do tej pory nie było kucharza - partii , która by albo nie przesoliła, albo nie rozgotowała, choć każdemu zdarzało się, że obiad mu wyszedł. Nikt jednak do tego czasu nie wpadł na pomysł, że skoro nie umie gotować, to najlepiej zniszczyć jury i odtąd będzie nam serwować na obiad cokolwiek.
Podczas jednej demonstracji KOD-u w Warszawie zawołał pan w stronę Andrzeja Dudy, który deklarował oddanie narządów do przeszczepu: „Panie prezydencie, jak się łamie konstytucję i nie szanuje sędziego Trybunału Konstytucyjnego, jak się nie szanuje władzy sądowniczej, czy swoich poprzedników, prezydentów RP, to można oddać urząd, a nie narząd”. Myśli pan, że prezydent się obraził?
Ważyłem słowa, żeby nikogo nie urazić, w tym pana prezydenta, wybranego też w demokratycznych wyborach. Prosimy tylko na tych demonstracjach, żeby prezydent działał zgodnie z prawem. Musimy skończyć z hejtem, nie tylko w Internecie. Te wszystkie ostre wypowiedzi po obu stronach wynikają z tego, że Polacy wiecznie ze sobą konkurują, zamiast współpracować.
Społeczeństwo, poza prawnikami rzecz jasna, rozumie, o co toczy się bój w sprawie Trybunału Konstytucyjnego?
Podskórnie czują problem, bez względu na to, czym się zajmują na co dzień. Czują, że dzieje się coś złego, że to jest zamach na ustrój. Może nie znają niuansów, ale wiedzą, co to jest trójpodział władzy, że nie wolno mówić o wyroku - „opinia”. Jako adwokat broniłem różnych ludzi, którzy nie zawsze zgadzali się z orzeczeniem sądu. Nigdy jednak nie kwestionowali, że wydał go sąd, że to jest wyrok, a nie jakaś „opinia” sędziów.
Jak pan zatem skomentuje wypowiedź wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, który lekceważąco odniósł się do sędziów Trybunału mówiąc, że są „wolnymi ludźmi, mogą się spotykać, kiedy chcą, zamówić sobie espresso i ciasteczka”.
To była skandaliczna wypowiedź. Gdyby wiceminister Jaki takie słowa wypowiedział pod adresem sędziów na sali rozpraw, dostałby grzywnę za obrazę powagi sądu. Dla nas, prawników, to jest groza. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki nie jest prawnikiem tylko politologiem. Spór o Trybunał Konstytucyjny nie jest sporem prawnym, bo nie ma autorytetu prawnego, który w sprawie Trybunału przyznałby rację tamtej stronie.
Na dobre wciągnęła pana na polityka?
Nie jestem w polityce, ani nawet we władzach KOD-u, tylko z nim sympatyzuję. Uważam natomiast, że mam obywatelski obowiązek sprzeciwiać się, gdy jest łamane prawo. Nie uważam też, że KOD jest partyjny. Nie jesteśmy przeciwko rządzącej partii. PiS ma prawo zmieniać kraj, ale w granicach demokratycznego państwa prawa.
Złoszczą pana porównania z ojcem, mecenasem Leszkiem Piotrowskim?
Teraz już nie, ale przez pół życia byłem wściekły na te porównania. Miałem zawód: syn. Tata nie żyje od sześciu lat.
Przestrzegał pana przed prawem i polityką?
Do studiowania prawa wręcz mnie zachęcał. Co do polityki, miał takie powiedzenie: jak ty się nie zajmiesz polityką, to polityka zajmie się tobą. I to się dzieje. W parlamencie są politycy tacy, jak Patryk Jaki, bo nam się nie chciało iść do polityki, bo pilnujemy domu, rodziny, kariery. Nie sądziłem, że kiedyś będę się zajmować polityką, dalej siebie w niej nie widzę.
Zagadkowe było rozstanie pana ojca z braćmi Kaczyńskimi, z którymi trzymał od początku swojej działalności politycznej. Pan wie, o co im poszło, bo potem występował jawnie przeciwko nim? Mówił, na przykład, że winę za śmierć Barbary Blidy ponoszą politycy i funkcjonariusze PiS-u.
Bardzo długo ojciec reprezentował Jarosława Kaczyńskiego przed sadem, ale nie wiem, co ich poróżniło. Dobrze za to pamiętam, jak ojciec mówił, że Jarosław Kaczyński, a szczególnie Zbigniew Ziobro są niebezpieczni, bo chcą pełni władzy. Chcę jednak podkreślić, że w KOD-zie nie skupiamy się na Ziobrze, Jakim, czy Kaczyńskim.
Tylko na czym?
Demonstracje KOD-u to jest wierzchołek góry lodowej. Są już grupy dyskusyjne, tematyczne i wierzę, że wspólnymi siłami, oddolnie zbudujemy jakąś trwałą siłę - społeczeństwo obywatelskie, z którym politycy będą musieli się liczyć. Jeśli tylko przekroczą granicę prawa, będą nas mieli na ulicach. Musimy ludzi uczyć, co to jest konstytucja, demokracja, Trybunał. Taka jest moja rola.
Komentatorzy polityczni nie dają KOD-owi za dużych szans na przyszłość. Myśli pan, że ruch ten okrzepnie, wykreuje liderów?
Jestem mocno zainteresowany, żeby tak się stało, żeby KOD przekształcił się w struktury regionalne. Jestem optymistą, bo nie widziałem dotąd tylu ludzi zmotywowanych do działania. Musimy stanowić jakiś balans dla tych, którzy uważają, że rządy autorytarne są właściwe.
KOD może pociągnąć za sobą więcej ludzi?
W gronie znajomych o niczym innym teraz nie rozmawiamy, tylko o sytuacji politycznej w kraju. To też jest syndrom ostatnich czasów. Nie zastanawiamy się, czy w Chorwacji jest fajnie na wakacjach, ale co dzieje się z naszą demokracją. Prędzej czy później ludzie zaczną widzieć, że łamany jest w Polsce porządek prawny.
Ludzie będą widzieć projekt 500 plus.
500 zł na dziecko to nie jest zapłata za demokrację, za ustrój i to też trzeba ludziom tłumaczyć.
Pana ojciec był bezkompromisowy w swoich poglądach. Atakował z całą mocą swoich argumentów, nie bacząc na chwilowe korzyści czy przegrane. Bezkompromisowość się opłaca?
Trzeba szukać kompromisów, zwłaszcza w polityce i tym się trochę różnię z ojcem. Kompromis to jedno, a przyzwoitość - to drugie. Uwielbiam wszystkie kolory tęczy, ale jak coś jest czarne, to z tego nie da się zrobić innego koloru. Nie ma wtedy miejsca na kompromis. Z ojcem potrafiłem się pięknie kłócić. W niedzielny ranek robił jajecznicę i prosił do stołu. A potem prowokował dyskusję, zmuszając do szukania argumentów.
Do jakiego miejsca na scenie politycznej jest panu najbliżej?
Od dawna głosuję z rozsądku, a nie z pełnego przekonania. Czy to źle? Śmiem twierdzić, że lepsze jest mniejsze zło niż eksperymenty, których teraz doświadczamy.