500+ nie podniesie standardów opieki [rozmowa]
Rozmowa z dr Magdaleną Bergman, socjologiem z Instytutu Nauk Społecznych WSG w Bydgoszczy, o efektach programu 500+ i skutecznej pomocy rodzinie.
- Program 500+ już działa i wzbudza skrajne emocje. Są tacy, którzy rzeczywiście robią użytek z tych pieniędzy, ale i tacy, którzy dopiero teraz przypomnieli sobie, że mają dzieci. Jak Pani to ocenia?
- Rzeczywiście, w ostatnich dniach w mediach nagłaśniano przypadki rodziców zgłaszających się po swoje dzieci przebywające w różnego typu placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Pojawiły się komentarze, że może to sprzyjać nadużyciom i patologii społecznej. Nie dodawano jednak, że o powrocie dziecka z tak zwanej pieczy zastępczej do rodziny biologicznej zawsze decyduje sąd, nigdy się to nie dzieje automatycznie. Miejmy nadzieję, że w takich przypadkach sędziowie będą się kierować dobrem dziecka, którego nie można sprowadzać tylko do faktu pojawienia się nowego świadczenia.
- Rząd założył, że 2,7 mln rodzin, wychowujących 3,8 mln dzieci, otrzyma świadczenia, które będą kosztować w pierwszym roku 17 mld zł, a potem 22-23 mld zł rocznie. Ale czy można przewidzieć, ile tak naprawdę będzie kosztował ten program?
- Należy uwzględnić też wynoszące co najmniej kilka procent koszty zatrudnienia urzędników zajmujących się przyjmowaniem i weryfikacją wniosków o przyznanie świadczenia czy realizacją przelewów. Plany rządu, według opublikowanej oceny skutków regulacji, zakładają stworzenie 7 tysięcy etatów urzędniczych do obsługi programu. Wzrost zatrudnienia w urzędach rzadko kiedy bywa przyjmowany entuzjastycznie przez podatników. Warto więc zadać pytanie, czy przy istnieniu wielu doświadczonych instytucji zajmujących się rozwiązywaniem problemów socjalnych oraz w dobie szeroko już zakrojonej informatyzacji załatwiania spraw obywatelskich plany te są racjonalne.
- Ekonomista Sergiusz Prokurat wyliczył, że roczny koszt utrzymania urzędników, którzy obsługują ten program, przekracza kwotę, za jaką w 2000 r. zbudowano w Warszawie most Świętokrzyski (200 mln zł w 2000 r., a po uwzględnieniu inflacji 315 mln w 2015 r.). Wartość całego programu 500+ to równowartość rocznie 550 km autostrad (9,6 mln euro za 1 km), 61 km metra (przyjmując 85 mln euro za km). 500+ kosztuje więcej niż cały KRUS (niecałe 18 mld zł) lub szkolnictwo wyższe w Polsce (prawie 20 mld zł). Te liczby robią na pani wrażenie?
- W rządowej regulacji skutków programu wydatki na samo świadczenie oszacowano na średnio 20 mld rocznie. Można powiedzieć, że polityka społeczna zawsze kosztuje, koszty te nie są małe i nie rokują zwrotu z nadwyżką, bo nie takimi kryteriami się ona kieruje, na przykład w podsumowanym już budżetowo roku 2014 wydaliśmy na całe sfery: polityki rynku pracy - około 17 mld, pomocy społecznej - 42 mld, zaś 75 mld na służbę zdrowia. Sporo, prawda? Ale w przypadku programu 500+ mówimy o jednym tylko świadczeniu. Co prawda rząd założył, że pojawienie się programu zmniejszy wydatki budżetu państwa w innych kategoriach, ale przesunięcie to będzie stanowić niecałe 10 proc. jego ogólnych kosztów.
- A czy ten program nie sprawia, że obywatele będą chcieli więcej?
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Program 500+ stawia w trudnej sytuacji potencjalnych reformatorów czy politycznych następców PiS. Będzie bardzo trudno przelicytować ofertę, którą rodzinom złożył obecny rząd. Jest jednak prawdopodobne, że program będzie wymagał korekt. Już doszło do precedensu przy zasądzaniu wysokości alimentów - jeden z sądów uznał, że matka pobierająca na dziecko świadczenie 500+ nie może otrzymać alimentów w wysokości, o którą wystąpiła, gdyż stopa życiowa jej i dziecka wzrosła. Czy tego typu orzeczenia będą, paradoksalnie, sprzyjać grupie niewywiązujących się ze swoich zobowiązań tzw. alimenciarzy? Takich skutków prawnych i społecznych ustawodawca zapewne nie przewidział. Zresztą restrykcje zastosowano kilka lat temu wobec szumnie wprowadzonego becikowego. Dostrzeżono nadużycia przy pobieraniu świadczenia i dziś mogą je otrzymać tylko te matki, które w trakcie ciąży były pod udokumentowaną opieką lekarską.
- PiS twierdzi, że dzięki 500+ Polska osiągnie standardy opieki, jakie od dawna funkcjonują na Zachodzie. Każdy chętnie przyjmie pomoc, ale czy ona rzeczywiście pomoże rodzicom?
- Założeniem programu nie jest podnoszenie standardów opieki czy usług społecznych. Gdyby tak było, strumień pieniędzy byłby kierowany ku rozwiązaniom bardziej systemowym, długofalowym - poszerzaniu sieci usług opieki nad dziećmi, wspieraniu matek powracających na rynek pracy czy zwiększaniu dostępności publicznego budownictwa mieszkaniowego pod wynajem. To również są częste i dotkliwe bolączki polskich rodzin. Tymczasem najmocniej artykułowaną przez rząd ideą świadczenia 500+ jest wąsko pojmowany przyrost demograficzny - zakłada się go na poziomie 278 tys. w ciągu 10 lat. Program zwiększy siłę nabywczą uprawnionych rodzin, poprawi ich bieżącą kondycję finansową i pobudzi konsumpcję. Nie rozwiąże jednak innych, wspomnianych wyżej problemów, które też powinny się znaleźć w centrum zainteresowania nowoczesnej, rozsądnej polityki społecznej. Rządzący powinni gruntownie odpowiedzieć sobie na pytanie, co przede wszystkim powinno budować siłę i bezpieczeństwo polskiej rodziny - transfery socjalne czy stabilniejszy rynek pracy, dobrej jakości edukacja i służba zdrowia oraz dostępność mieszkań.
- No i powinien uwzględnić fakt, że obecnie ludzie decydują się na dzieci również z innych względów niż tylko ekonomiczne.
- To prawda. Decyzje o powiększeniu rodziny - co paradoksalnie świetnie pokazuje przykład naszej młodej emigracji na Wyspach Brytyjskich - to wynik nie tyle systemu zapomóg i zasiłków, co stabilniejszej, przyjaznej pracownikowi sytuacji na rynku pracy.