50 dni rocznie w podróży nie rezygnując z etatu? Ania i Marcin Nowakowie udowadniają, że to możliwe
Odwiedzili 50 krajów, ale i tak uważają, że jak Boże Narodzenie, to tylko w Polsce. Rozmowa z Anią i Marcinem Nowakami, autorami jednego z najpopularniejszych blogów podróżniczych w Polsce (gdziewyjechac.pl), autorami właśnie wydanej książki "Podróżuj lepiej"
Lepsze święta w tropikach czy przy polskiej choince?
Ania: Nigdy się nam nie zdarzyło - choć w podróży spędzamy dużą część naszego życia - wyjechać na Boże Narodzenie za granicę. Jeździmy na zmianę - do mojej rodziny, na Śląsk, lub do rodziców Marcina, na Sądecczyznę.
Marcin: Nie chodzi tylko o względy rodzinne. Wyznajemy zasadę, że są w roku momenty, kiedy to właśnie w Polsce jest najpiękniej na świecie. Boże Narodzenie do nich należy. Nigdzie nie ma takiej atmosfery, tak wyjątkowych tradycji. Ale z Polski nie wyjeżdżamy też na przykład w okresie wakacyjnym; uwielbiamy sierpień na polskiej wsi.
A nie macie wrażenia, że my, Polacy, otworzyliśmy się na podróże zagraniczne, tymczasem nie doceniamy swojego kraju?
Marcin: To wynika również z tego, że urlop w obleganych turystycznie miejscach w Polsce - w Zakopanem, na Mazurach czy nad morzem - potrafi być droższy niż nad Adriatykiem. Inna sprawa, że są w Polsce miejsca nieodkryte turystycznie, będące prawdziwymi perełkami - Podlasie, Warmia, Suwalszczyzna, można długo wymieniać. Od wielu lat zachęcamy do ich eksplorowania, powtarzając, że podróże to nie są odległości. A mamy ten przywilej mieszkać w naprawdę fajnym kraju. To jest jeden z naszych pomysłów na kolejną książkę: nieoczywiste miejsca w Polsce.
Na razie napisaliście pierwszą, o tym, jak spędzać w podróży 50 dni w roku, nie rezygnując przy tym z etatu. Tu nie zgadza się matematyka.
Ania: Te 26 dni urlopu, do których pewnie nawiązujesz, to jest to, co daje ci pracodawca. Ale dodatkowo jest 13 dni ustawowo wolnych; to święta kościelne, narodowe. Razem to już 39 dni. Do tego dochodzą weekendy. Jeśli sprytnie to rozplanujemy - podoklejamy pojedyncze dni urlopu do długich weekendów - to okaże się, że biorąc trzy, cztery dni wolnego można wyjechać na przykład na 10 dni. Zachęcamy więc do tego, żeby siąść z kalendarzem na przyszły rok, zaznaczyć mazakiem święta, pokombinować i już teraz „zaklepać” sobie urlopy. Oczywiście, efekt ostatecznie zależy od przychylności szefa, współpracowników, od polityki firmy.
Nam się jednak udawało - nasz rekord to 80 dni rocznie w podróży, w czasach, gdy oboje pracowaliśmy w innych branżach.
Marcin: Dwa lata temu oboje rzuciliśmy etaty - Ania urzędniczki, ja pracownika mediów - ale wcześniej przez dziewięć lat łączyliśmy podróże z pracą „u kogoś”. W Azji można spotkać sporo podróżników, którzy sprzedali domy, pożegnali się z pracą i wyjechali w podróż - na rok, dwa, może dłużej. Szalone, ale my pokazujemy, że można inaczej: nie wywracać swojego życia do góry nogami, a wciąż zobaczyć kawał świata. To nasza myśl przewodnia.
Oprócz urlopu, podróże wymagają jeszcze pieniędzy.
Ania: Pamiętam taki komentarz internauty: musicie mieć bogatych rodziców, skoro tyle jeździcie.
Marcin: Wyliczamy w tej książce, że statystyczny palacz wydaje przez rok na papierosy kwotę, za którą spędziłby tygodniowe wakacje na Maderze.
Nałogowca taka kalkulacja nie przekona. Dla niego te papierosy są ważniejsze.
Marcin: Oczywiście, to kwestia priorytetów. Podobnie jeśli czyjąś pasją jest wędkarstwo, to wiadomo, że chętniej wyda pieniądze na specjalistyczny sprzęt niż na podróże.
Ania: Ale naszą pasją - dosłownie od zawsze - były właśnie podróże, dlatego wydawaliśmy pieniądze na nie. Za to kompletnie nie interesują nas technologiczne gadżety, super samochód, nowoczesny sprzęt w domu. Mamy stary telewizor, starą lodówkę, nie gromadzimy rzeczy.
Marcin: W książce wyliczamy, ile pieniędzy ludzie potrafią wydać na takie „produkty dodatkowe”, typu popcorn w kinie, kawa na wynos w modnej kawiarni. Nie chodzi o to, żebyśmy z tego koniecznie rezygnowali, tylko abyśmy uzmysłowili sobie, ile pieniędzy przecieka nam przez palce. A jeśli ktoś chce podróżować - to jest to wskazówka, na czym łatwo zaoszczędzić.
Wy proponujecie w książce taki model: jedna długa podróż rocznie, dwie tygodniowe i do tego parę lub paręnaście króciutkich. Jakie konkretnie kierunki byście zaproponowali?
Marcin: Zależy, co kto lubi: ciepło czy zimno, wygodnie czy ekstremalnie. Czy woli zabytki czy przyrodę. Tu nie ma jednej odpowiedzi.
Ale pobawmy się. Zacznijmy od dłuższego wyjazdu.
Ania: Azja południowo-wschodnia. Na pierwszy raz - najlepiej Tajlandia, bo tam da się dolecieć łatwo i stosunkowo tanio (nie jest specjalnie trudno znaleźć bilety za 1600-1800 złotych), jak na taką odległość oczywiście. Azja południowo-wschodnia jest ciepła, bezpieczna, tania, łatwa do przemieszczania się i po prostu przepiękna. Dodatkowo jest tam pyszne jedzenie. Tajlandia, owszem, jest już częściowo zadeptana przez turystów, więc odradzalibyśmy Phuket i inne popularne wyspy, ale w skali kraju - wciąż jest tam co odkrywać.
Tania, to znaczy ile taki wyjazd by nas kosztował?
Marcin: Odkąd rzuciliśmy pracę i skupiliśmy się na działalności blogowej i okołoblogowej - montujemy filmy, piszemy teksty, organizujemy szkolenia - zajmujemy się też doradztwem podróżniczym. Czyli przygotowujemy innym plan wyjazdu razem z jego wyceną.
Najczęściej ludzie pytają właśnie o Tajlandię, dlatego mogę odpowiedzieć w miarę precyzyjnie: razem z biletami lotniczymi wyjazd może zamknąć się w jakichś czterech tysiącach złotych.
Mówię o ciekawej i dość komfortowej podróży, z różnymi atrakcjami i noclegami w przyzwoitych miejscach - bez luksusów, ale też nie ultrabudżetowej.
Teraz dwa średnie wyjazdy. Co proponujecie?
Marcin: Na tydzień, 10 dni zawsze polecam Andaluzję, jest absolutnie piękna. Można ją zwiedzić w sposób „łańcuszkowy” - to znaczy dolecieć do jednego miejsca, na przykład do Sewilli i sukcesywnie przemieszczać się w kierunku lotniska, z którego będziecie wracać - na przykład z Malagi. Taka kombinacja pozwoli nam zaoszczędzić czas, a często również - pieniądze. Ludzie z Małopolski czy ze Śląska powinni też pamiętać, że mają w swoim sąsiedztwie dwa lotniska - w Krakowie i w Katowicach. Można wylecieć z jednego, a wrócić na drugie, to czasem wiąże się z oszczędnością kilkuset złotych.
Ania: Ja jako drugą destynację wakacyjną zaproponowałam Toskanię, tyle że poza sezonem, wtedy jest spokojniej. Na ten region Włoch fajny jest na przykład październik; są wtedy piękne kolory, kończy się winobranie.
Marcin: Fajną alternatywą dla wyjazdów europejskich jest też Bliski Wschód, na przykład świetnie skomunikowany z Polską Izrael albo pozostająca w jego cieniu - a równie ciekawa i znacznie tańsza - Jordania. No i zostają krótkie wyjazdy, na 3-4 ni: to mogą być przygraniczne rejony, na przykład w Czechach czy na Słowacji albo krótkie wypady „w Polskę”. No i tak zwane city-breaki, czyli krótkie wyjazdy do miast.
Które są waszymi ukochanymi?
Ania: Rzym - zawsze nas zachwyca; jeździmy tam często i za każdym razem odkrywamy coś nowego. Uwielbiamy też Stambuł; ma świetny klimat, imponujące zabytki, intryguje zderzeniem kultury europejskiej ze Wschodem. Ale kochamy też Florencję, ostatnio pozytywnie zaskoczył nas Edynburg. Cudowny jest Salzburg, Oxford.
Marcin: Ale są też świetne miasta, do których możemy dojechać pociągiem, autobusem, autem - Lwów, Berlin, Praga. Nie wszędzie trzeba podróżować samolotem. To jest zmiana, która idzie za większą świadomością ekologiczną: krótkie połączenia samolotowe, o ile mają alternatywę, zaczynają być postrzegane jako bezsensowne. Lotnictwo się nie skończy, ale po co lecieć do Berlina samolotem, skoro w porównywalnym czasie dostaniemy się tam pociągiem czy autokarem? Teraz to już nawet ekonomicznie nieopłacalne, bo skończył się czas biletów lotniczych za złotówkę.
Niektórzy boją się podróżować, szczególnie poza Europę, ze względów bezpieczeństwa. Wy się nie boicie?
Marcin: Zwiedziliśmy ponad 50 krajów świata i padliśmy ofiarą przestępstwa - to był klasyczny napad rabunkowy, wieczorem, w bocznej ulicy - tylko raz, w Europie. To było sycylijskie Palermo. Od tego czasu zawsze mamy ze sobą kopie dokumentów, nie nosimy wystających rzeczy. Czasem mamy za to na wierzchu „portfel na wabia”, do którego wsadzamy jakieś stare karty, monety. Kieszonkowiec, jeśli ma nas okraść, sięgnie w pierwszej kolejności po niego. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o drobne przestępstwa rabunkowe, to najgorzej jest w Europie, w basenie Morza Śródziemnego. Tam, gdzie turystyka dopiero się rozwija, jesteśmy z kolei bardziej narażeni na „cinkciarstwo”: zapłacimy w knajpie czy hotelu za coś, czego nie dostaliśmy albo zapłacimy za to, co dostaliśmy - ale za dużo. Moim zdaniem należy przestrzegać przede wszystkim przed klasycznymi, drobnymi przestępstwami - porwania turystów czy zamachy to jakiś promil procenta; oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę z każdego ryzyka, ale pamiętajmy o proporcjach.
Są też niebezpieczeństwa zdrowotne.
Ania: Wybierając się dalej, warto się zaszczepić, nawet jeśli nie jest to obowiązkowe. Poza tym w miejscach, gdzie owady przenoszą choroby, wybierać hotele z klimatyzacją. Jeśli idziemy na trekking do dżungli - lepiej mieć ubrania z długimi rękawami i długimi nogawkami, bo taki spacer to praktycznie gwarancja ukąszenia. Trzeba też pamiętać, że poza Europą jest inna flora bakteryjna, nie można więc pod żadnym pozorem pić wody z kranu, a nawet - nie myć w niej zębów czy owoców.
Najlepiej jeść te owoce, które można obrać ze skórki.
Ania: Ale też nie wszystkie. „Cichą wodą” są arbuzy czy melony, które wyciągają z ziemi całą wodę. Optymalnie w ogóle trzymać się z dala od wszelkich surowych produktów - najbezpieczniejsze jest jedzenie gotowane czy smażone.
Od kiedy się znacie?
Ania: Ha, od liceum.
Przez ten czas zmienił się wasz styl podróżowania?
Marcin: Oczywiście. Najpierw, w czasach studenckich, to były wyjazdy z plecakiem w góry: polskie, słowackie. Bardzo niskobudżetowe. Potem pojawiły się bilety lotnicze za parę złotych; lataliśmy więc coraz dalej i dalej, choć to wciąż były podróże niskobudżetowe - spaliśmy w wieloosobowych pokojach hostelowych, a czasem na dworcu, na lotnisku. Po trzydziestce trochę bardziej od pieniędzy zaczęła się liczyć wygoda. Tak zmienialiśmy się my, ale też - czytelnicy naszego bloga. Dojrzewaliśmy razem z nimi i razem z nimi zmieniały się nasze możliwości i sposób patrzenia na podróże.
Ania: Na spotkaniach nasi czytelnicy mówią: w sumie to znamy się już tyle lat. To zawsze wzruszające.
Marcin: Nigdy nie lubiliśmy pisać o sobie, co było kiedyś bardzo modne w internecie. Zamiast tego woleliśmy podzielić się jak najbardziej rzetelnymi i obiektywnymi informacjami o miejscach, które odwiedzamy. Bez oceniania, bez skandali, za to z wiedzą o regionie. Taka droga powoli przynosiła owoce.
Teraz są miesiące, że czyta nas po pół miliona osób. Kilka lat temu byśmy nie przypuszczali, że będziemy mieć taki zasięg.
Myślicie, że wzbudzacie zaufania dlatego, że jesteście - szukam odpowiedniego słowa…
Ania: Nudnawi? Tak, jesteśmy i zawsze to powtarzamy (śmiech).
Miałam na myśli bardziej słowo „autentyczni”. Bo jeśli ktoś ma na blogu zdjęcia z Tajlandii, na których pozuje w stylizacji weselnej, to dla mnie nie jest wiarygodne. Mam w szafie kilka par szpilek, ale nie wpadłabym na to, żeby zabrać je w podróż do Azji. Albo żeby podczas takiej podróży prostować włosy czy robić pełny makijaż.
Ania: Oczami wyobraźni właśnie zobaczyłam siebie w szpilkach i zwiewnej sukni na Islandii.
Marcin: Ale już szpilki i zwiewna suknia w Salzburgu, na wyjeździe połączonym z koncertami mozartowskimi - jakoś się bronią. To głupio zabrzmi, ale my po prostu staramy się być prawdziwi i obiektywni. I to chyba punktuje, bo mamy pracę marzeń, która jednocześnie jest naszą wielką pasją.
A kłócicie się czasem w podróży?
Ania: Tak. Ale bardzo szybko to wyjaśniamy.
Marcin: Podróże to świetny sprawdzian dla par, każdy powinien spróbować przed ślubem. Nawet tureckie powiedzenie brzmi: jeśli chcesz sprawdzić, czy ktoś nadaje się do życia, wyjedź z nim w podróż.
Książka "Podróżuj lepiej" została wydana samodzielnie przez Anię i Marcina. Jej nakład to niecałe 4 tys. egzemplarzy. Można ją kupić wyłącznie na stronie gdziewyjechac.pl/podrozujlepiej