35 lat temu czuliśmy się osamotnieni i bez nadziei
To była niedziela, włączyłem radio nastawione na III program, jedyny, który wtedy dało się słuchać, ale usłyszałem tylko szum. Tak było na wszystkich pasmach polskich rozgłośni.
Telewizor trzymaliśmy w szafie, bo oglądanie państwowej telewizji było wk.… Po kilku godzinach dotarły do nas informacje o wojsku na ulicach.
Szukaliśmy z żoną informacji o tym, co się dzieje w Polsce, na częstotliwościach zagranicznych rozgłośni. Ale trafiliśmy na muzykę. Na francuskich były komentarze z meczów, na BBC wyniki gonitw końskich. Pies z kulawą nogą nie był zainteresowany tym, co dzieje się w Polsce. Poczuliśmy się osamotnieni, zdradzeni i słabi, bez nadziei jaką dotąd mieliśmy. Pamiętam, jak zazdrościliśmy mieszkańcom krajów Europy Zachodniej, że mogą iść do kafejki za rogiem, a ich jedynym zmartwieniem jest, który koń wygrał.
Wtedy 35 lat temu w proteście, przeciw łamaniu naszych praw, Polacy wyszli na ulice. Choć ZOMO pałowało, strzelało, pacyfikowało strajkujące zakłady pracy, to ta brutalność dodawała nam siły. Za ten opór kilkudziesięciu Polaków zapłaciło najwyższą cenę - oddało życie. Nikt z nich nie chciał umierać. Chcieli tylko, a może aż, żyć godnie w państwie, które ich szanuje, a nie pogardza, które łączy, a nie dzieli i podjudza.
Potem było łatwiej, mimo że wyrzucano z pracy, namawiano do emigracji, donoszenia. Choć nie po drodze było nam z tymi co dali się przekupić, to żyliśmy spokojnie obok siebie. Wiedząc, że władze tylko czekają, abyśmy wzięli się za łby. Po to kolportowano informacje, że Solidarność ma listy rodzin, na których wyroki śmierci miało wykonać specjalne komando. Skuteczne, bo kilka lat temu spotkałem ludzi, którzy nadal w to wierzą. Mimo że władze robiły wszystko, by nas pozbawić nadziei, to zaczęliśmy wierzyć, że zmiany są możliwe. Choć byli sędziowie, którzy ferowali wyroki zgodnie z życzeniami władzy i wbrew prawu. Ale byli też tacy, co nie ugięli się. Tak samo jak wśród prokuratorów. Większość stanęła na baczność, ale znaleźli się tacy, co odeszli z zawodu. Nie było ich wielu, lecz dawali nadzieję, że władza nie ma nad wszystkimi kontroli.
W tamtych ponurych czasach za noszenie wpiętego w ubranie opornika traciło się pracę lub było pałowanym. A zarzut zdrady kraju dostawało się za malowanie antyrządowych napisów na murach. Mimo to codziennie były nowe, chociaż specjalnie ekipy zamalowywały je lub zmieniały na inne np. „KOR = Żydzi”.
Trudno uwierzyć, że się nam udało. Zarazem wiem, jak łatwo stracić to, co wywalczyliśmy, a potem przez lata wypracowaliśmy. Tamta władza łamała prawo tłumacząc, że reprezentuje lud, że to dla jego dobra.
Dzisiaj, kiedy ponownie słyszę, jak politycy mówią, że działają w imię suwerena i dla jego dobra, przypominają mi się słowa, które napisał Gabriel Laub, publicysta, urodzony w Bochni: ,,Wszelka władza wychodzi z ludu i nigdy do niego nie wraca”.