30-letni rewolucjonista rodem ze Słopnic - Jan Kanty Andrusikiewicz
Powstanie chochołowskie miało być częścią ogólnonarodowego zrywu niepodległościowego. Przywódca powstania po zwolnieniu z więzienia osiadł w Kamienicy, gdzie zmarł
Dziś Czytelnikom opiszemy mało znane powstanie chochołowskie i jednego z przywódców tego zrywu - Jana Kantego Andrusikiewicza, który pochodził ze Słopnic, a zmarł i został pochowany w Kamienicy.
Niewielkie powstanie?
Powstanie chochołowskie, którego 171. rocznicę obchodzimy w tym roku, chociaż nie było ani zbyt liczne (powstańców miało być około 30), ani jego efekty nie przyniosły spektakularnych sukcesów (po paru dniach powstańcy trafili za kraty), stanowi jednak osobliwy element w historii Galicji.
Zwłaszcza na przełomie XIX i XX stulecia fakt, że grupa górali powstała, by walczyć przeciwko austriackiemu zaborcy, rozpalał zmysły patriotów polskich, widzących w nich szczególnie szlachetny element narodowy.
Przeciwstawiano ich galicyjskim chłopom, którzy w tym samym roku, wsparli Austriaków, postawili kosy na sztorc i poszli „rżnąć polskich panów”.
Prawda wyglądała jednak nieco mniej romantycznie, niż chcieliby tego historycy z przełomu wieków.
Przede wszystkim powstanie chochołowskie było elementem szerszej akcji rewolucyjnej, która przygotowywana była przez Rząd Narodowy Rzeczpospolitej Polskiej pod przywództwem jednego z bardziej pechowych bohaterów tamtej epoki Ludwika Mierosławskiego.
Powstanie, objąć miało całą Galicję i co ciekawe opierać się miało na miejscowym chłopstwie. Dlatego do jego realizacji włączono niższe duchowieństwo i nauczycieli wiejskich, którzy mieli agitować w kościołach i szkołach za powstaniem.
Działania te musiały oczywiście zakończyć się spektakularną klęską, gdyż mieszkańcy wsi nie rozumieli, o co gra się toczy, a plany ich uwłaszczenia, jakie snuli przywódcy powstania, nie przekonywały nikogo, a już na pewno nie chłopów.
Dla nich Polak równał się z panem szlachcicem, a ten był ich ciemiężycielem. Dlaczego mieli więc występować u jego boku?
Co więcej, w styczniu 1846 roku wzmiankowany Ludwik Mierosławski, Karol Libelt, wraz z innymi przywódcy powstania zostali aresztowani i osadzeni w więzieniach na skutek denuncjacji.
Informacja nie dotarła
W efekcie, szeroko zakrojona akcja powstańcza, obejmująca całą Galicję wraz z Wolnym Miastem Kraków, miała zostać wstrzymana. Jednak wiadomość o tym nie dotarła do wszystkich miejscowych emisariuszy powstania w tym, do Chochołowa.
Wyjątkowo śnieżna zima (wyjątkowa jak na współczesne standardy, gdyż wówczas ciężkie zimy były czymś normalnym) uniemożliwiła skoordynowanie działań, co doprowadziło do samotnej akcji powstańczej, w której udział wzięli mieszkańcy tej górskiej wioski.
Tak więc nie był to jednostkowy zryw, grupy romantycznych górskich patriotów. Również ich walka przeciwko zaborcy, miała bardziej praktyczne cele, niż przywrócenie Polski na mapy Europy.
Mianowicie od wielu lat chochołowscy chłopi prowadzili w sądach spory własnościowe z dzierżawcą tamtejszych gruntów; baronem Kajetanem Borowskim.
W związku z tym, że baron w kontaktach z chłopami często posługiwał się skorumpowanymi niemieckojęzycznymi urzędnikami lub, co gorsza, żandarmami austriackimi, przywódcy powstania, ksiądz Leopold Kmietowicz i organista Jan Kanty
Andrusikiewicz nie mieli najmniejszego problemu przekonać chochołowian, by podnieśli bunt przeciwko znienawidzonej władzy.
Przyszło do tego, że baron mając za sobą władzę, zaczął odbierać im grunta, polany, wzbraniał paszy podczas lata w Tatrach dla bydła, którego hodowla była ich jedynym utrzymaniem.
,,Czym do ostateczności przywiedzieni chłopi, wystąpili w jednym dniu z wszystkich gromad z bydłem i gnali je na paszę w Tatry” - pisał Jan Kanty Andrusikiewicz w swoich wspomnieniach.
Możliwość swobodnego wypasania owiec na halach i korzystania z dobrodziejstw okolicznych lasów z pewnością działała lepiej na wyobraźnię górali niż wzniosłe hasła o wolnej Polsce.
Dlatego też nie wahając się, chwycili za siekiery, kosy, generalnie wszystko to co mieli pod ręką i poszli wymierzyć sprawiedliwość Austriakom. Było im łatwiej, gdyż posiadali w tej kwestii już pewne doświadczenia.
Polak równał się z panem szlachcicem
W 1831 roku kilku mieszkańców Chochołowa starło się zbrojnie ze służbą leśną Borowskiego. Konflikt rozwiązać musiały dopiero oddziały wojskowe, które baron wezwał na pomoc.
Kilku górali poległo, względy spokój powrócił, jednak pamięć i chęć zemsty zostały. Wystarczyło więc podpalić lont i powstanie gotowe.
Owymi „podpalaczami” byli wspomniani ks. Leopold Kmietowicz i Jan Kanty Andrusikiewicz.
Organista rewolucjonistą
Szczególnie interesującą jest ta druga powstać. Jak Kanty Andrusikiewicz urodził się 9 października 1815 roku w Słopnicach koło Limanowej. Tam też spędził kilka pierwszych lat swojego życia.
Później wraz z rodzicami przeniósł się do Bochni, gdzie ukończył szkołę powszechną. Od swojego ojca, także organisty nauczył się grać na kilku instrumentach, co dało mu później posady kolejno w Rychwałdzie, Makowie Podhalańskim i od 1833 roku w Chochołowie.
Oprócz pracy w kościele, gdzie pełnił rolę organisty i kościelnego, uczył również w szkole chłopskie dzieci. Sam wywodząc się ze wsi, zyskał sympatię zarówno wśród uczniów jak i ich rodziców.
Był więc nie tylko nauczycielem ale i wychowawcą społeczności chłopskiej w Chochołowie. Śmiało można go zaliczyć w poczet ostatniego pokolenia rewolucjonistów, jakich Galicja wydała w pierwszej połowie XIX wieku.
Warto wspomnieć, że zarówno na Limanowszczyźnie, jak i w całej Małopolsce, panuje powszechne przekonanie, iż zabór austriacki był najmniej represyjny ze wszystkich.
Nic bardziej mylnego, bo o ile sytuacja zmieniła się na korzyść Polaków w latach 60 XIX wieku, kiedy to, udało się wywalczyć autonomię, o tyle wcześniej Austria aż do roku 1848 była nie mniej opresyjna niż Prusy czy Rosja.
Stąd więc całe pokolenie spiskowców i rewolucjonistów galicyjskich takich jak Franciszek Smolka, Seweryn Goszczyński, czy bardziej „chłopscy” jak Julian Goslar czy właśnie Jan Kanty Andrusikiewicz.
Szybka klęska powstania
Wracając jednak do samego powstania, to jego wybuch miał miejsce 21 lutego 1846 roku. W pierwszej kolejności co bardziej hardzi górale zaatakowali posterunek straży granicznej, której to pracownicy zaskoczeni atakiem hordy uzbrojonych chłopów poddali się bez oddania strzału.
Radość powstańców była ogromna. W następnej kolejności udali się na Suchą Górę, gdzie „zdobyli” komorę celną, 600 guldenów i tytoń. Nie napili się natomiast ani grama wódki, gdyż od 1844 roku trwała krucjata kościelna Towarzystwa Wstrzemięźliwości, która zakazywała chłopom rozkoszowania się gorzałką.
Tak więc w oparach darmowego, bo zrabowanego, tytoniu mieszkańcy Chochołowa, Cichego, Dzianisza i Witowa szykowali się do podboju Galicji.
Co tam Galicji, w dalszej perspektywie ks. Kmietowicz i Jan Kanty Andrusikiewicz przy pomocy górali i ich chałupniczego oręża, planowali wyzwolić całą Rzeczpospolitą - słowa „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie” potraktowano nad wyraz poważnie.
Nie wszystkim jednak powstańczy entuzjazm się udzielił, jak pisał Walery Eljasz, „O milę od Chochołowa, w Czarnym Dunajcu zupełnie inaczej się działo.”
Chociaż historycy starają się w tej sprawie doszukiwać jakichś obcych inspiracji, to jednak wydaje się, że powody, dla których mieszkańcy Czarnego Dunajca nie włączyli się w powstanie, mało tego, chętnie je zwalczali u boku Austriaków, były prozaiczne.
Chodziło o wzajemną, góralską niechęć między jedną, a drugą wsią. Także i dzisiaj tego typu konflikty na Podhalu nie są niczym dziwnym, dlaczego wiec inaczej miało być wtedy ?
Tymczasem po pierwszych sukcesach chochołowskich powstańców, przyszedł najpierw nocny atak ze strony sąsiadów z Czarnego Dunajca, odparty przez Chochołowian.
Natomiast nazajutrz, powstańcy nie mieli już szans, gdyż wioskę zaatakowały, liczące kilkuset żołnierzy oddziały wojska, które spacyfikowały buntowników. Wielu z nich trafiło za kraty, w tym Jan Kanty Andrusikiewicz, który otrzymał wyrok 25 lat więzienia.
Udało mu się jednak dość szybko opuścić więzienie, gdyż w 1848 roku w związku z wybuchem Wiosny Ludów nadeszła amnestia dla więźniów politycznych.
Śmierć w Kamienicy
Pobyt w czeskim Spielbergu, gdzie przebywał słopniczanin, odbił się bardzo negatywnie na jego stanie zdrowia. Mimo że wrócił do Chochołowa, to szybko stamtąd się przeniósł, nie mogąc znaleźć dla siebie pracy.
Ostatecznie osiadł w rodzinnych okolicach, to jest w Kamienicy w majątku Maksymiliana Marszałkowicza, gdzie 9 stycznia 1850 roku zmarł na tyfus, licząc ledwie 35 lat życia. Został pochowany na miejscowym cmentarzu parafialnym.
Imię Jana Kantego Andrusikiewicza nosi Zespół Placówek Oświatowych nr 1 w Słopnicach.