21-letni Mateusz walczy o swoje rodzeństwo. Zastępuje im rodziców
W sierpniu, po czteroletniej walce z chorobą nowotworową, zmarła mama Mateusza. A także 11-letniej Patrycji, 9-letniego Patryka, 7-letniego Kuby - 6-letniej Basi. Zostali sami.
Ojciec czwórki młodszych dzieci, gdy tylko ich mama rodzeństwa zaczęła chorować, po prostu wyprowadził się z domu.
- Najpierw opiekowałem się mamą i pomagałem jej w opiece nad młodszym rodzeństwem. Gdy czuła, że zbliża się jej koniec, poprosiła mnie o opiekę nad moimi siostrami i braćmi. Przyrzekłem jej, że zrobię wszystko, abyśmy byli razem, abyśmy byli rodziną i aby one wyrosły na porządnych ludzi. Nie rzuciłem słów ot tak sobie. Chcę dotrzymać obietnicy złożonej umierającej mamie - mówi 21-latek. Opiekuje się dziećmi, posyła je do szkoły, gotuje obiady, pierze rzeczy, sprząta dom. Musiał zrezygnować z dalszej nauki. Stara się o sądowe prawa do opieki nad rodzeństwem.
Walczy o swoje rodzeństwo
- Od sierpnia, kiedy nasza mama umarła, jesteśmy sami - zaczyna opowieść Mateusz. 21 lat, szczupłej budowy. Mówi zdecydowanie, chociaż wyraźnie można wyczuć emocje, które co chwilę ściskają go za gardło. Co jakiś czas ukradkiem ociera łzy.
Został sam z czwórką rodzeństwa. Wszyscy mieli wspólną mamę. Tak się jednak poukładało, że najstarszy Mateusz ma innego ojca, a pozostałe dzieci innego. Z tym, że do jednej z dziewczynek ojciec się nie przyznaje.
- Mój ojciec wyjechał do Anglii. Pomaga teraz mnie i mojemu rodzeństwu, chociaż nie ma takiego obowiązku. Ja jestem dorosły, a maluchy nie są jego dziećmi - mówi 21-latek. Inne zdanie ma o ojcu swojego rodzeństwa.
- Jak mama zaczęła poważnie chorować, po prostu wyszedł, wyjechał. Przez te cztery lata ani razu nas nie odwiedził, ani razu nie zadzwonił. Ja nie rozumiem, jak można tak po prostu opuścić swoją partnerkę, ciężko chorą, i własne dzieci. Bał się trudności? Przerastały go? - dziwi się Mateusz.
Od sierpnia to on zastępuje rodziców czwórce rodzeństwa. Dzieci są w wieku 6, 7, 9 i 11 lat.
- Przez kilka ostatnich lat pomagałem mamie w obowiązkach. Teraz robię to sam - mówi.
Rano pierwszy wstaje. Gdy nieco się ogarnie, to budzi po kolei dzieci. Po śniadaniu młodsze odprowadza do przedszkola. Starsze idą do pobliskiej szkoły, na szczęście nie jest daleko. Wraca, sprząta i zabiera się za gotowanie obiadu.
- Początkowo myślałem, że poradzę sobie z pracą i opieką nad dziećmi. Miałem konkretną propozycję zatrudnienia na stałe. Jednak nie dałbym rady, a przecież w pierwszej kolejności muszę dotrzymać słowa danego mamie. To jest w tej chwili najważniejsze i zawsze tak będzie - mówi młody mężczyzna.
Twierdzi, że na szczęście wszystkie dzieci są samodzielne. Nawet najmłodsza, 6-letnia Basia potrafi się sama ubrać. Czasami tylko trzeba jej wyciągnąć ubrania z wysokiej szafy.
Uwielbiam gotować
Dzieci korzystają z dożywiania w szkole i przedszkolu. Jednak po powrocie do domu zawsze mogą liczyć na ciepły obiad. To punkt honoru dla Mateusza. Inny to nauka dzieci, bo postanowił sobie, że wychowa ich na porządnych ludzi, a edukacja jest podstawą.
- Z nauką to różnie bywa. Wiadomo, to są jeszcze dzieci. Z gotowaniem? Akurat ja uwielbiam gotować, sprawia mi to przyjemność. Moja specjalność to kuchnia włoska - ożywia się na chwilę i wymienia potrawy.
Rodzina utrzymuje się z niewielkich zasiłków. Comiesięcznego celowego, zaledwie nieco ponad 1200 złotych, i niewielkich okresowych. Czasami Mateusz coś dorobi dorywczo, pomoże jego ojciec. Niestety, na żadne z dzieci nie może pobierać wsparcia w ramach rządowego programu 500+. Dlaczego? Bo formalnie nie ma przyznanych praw opiekuńczych do dzieci.
- Nie proszę się o pomoc, nie próbuję brać kogokolwiek na litość. Ale jak mnie ktoś wesprze, to jestem ogromnie wdzięczny. A to sąsiad, sam z siebie, coś dzieciom przyniesie. Są znajomi, jest babcia. Znajomi przychodzą i pomagają dzieciom odrobić lekcje, to też duże wsparcie - mówi Mateusz.
Przed nim sądowa batalia o prawa opiekuńcze nad rodzeństwem. Za niedługo pierwsza ruszy sprawa dotycząca 11-latki.
- Oczywiście, rodzina jest nam znana. Odwiedzają ją pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Chwalą, że zawsze w ich mieszkaniu jest czysto, a dzieci są zadbane. Mamy związane ręce, jeżeli chodzi o pomoc, bo mężczyzna nie jest prawnym opiekunem dzieci. Gdy zostanie, będzie możliwa o wiele większa pomoc dla nich - mówi Witold Wołczyk, rzecznik prezydenta Przemyśla.