1800 starych telefonów komórkowych w mieszkaniu. Pan Paweł z Bydgoszczy chce otworzyć Muzeum Komórek
Dla gimnazjalistów stare telefony to bezwartościowy kawałek plastiku. Zero wspomnień. Dla ich rodziców i dziadków - historia. I dla Pawła Wiśniewskiego-Hassenpfluga też! Założył wirtualne Muzeum Komórek, czyli: 1800 aparatów, stare budki telefoniczne, meble, neony, reklamy...
Kto nigdy nie dzwonił z cegieł, walizek, zapalniczek i puderniczek (Xelibri 6, bardzo niepraktyczny model telefonu z lusterkiem pośrodku tarczy z numerami), ten powinien na stronę założoną przez pana Pawła, a prowadzoną od jakiegoś czasu z zapalonym miłośnikiem telefonów Ericsson, Hubertem Fiałkowskim, zajrzeć koniecznie (MuzeumKomorek.pl). Inaczej nie przekona się m.in. o tym, że najszybciej starzeją się najnowocześniejsze technologie. Obaj panowie ulegli - jak niemal wszyscy - komórkomanii, która ogarnęła Polskę pod koniec lat 90.
Dawniej sprzedawało się starszy model, żeby kupić nowocześniejszy
MuzeumKomorek.pl - blisko około 1800 telefonów
Od szkoły średniej aż do studiów przez ręce Pawła Wiśniewskiego-Hassenpfluga przeszło ponad 30 różnych komórek. W pierwszej zależało mu na obsłudze wiadomości SMS, kolejna była atrakcyjna ze względu na kompaktowe rozmiary. Następny model dawał możliwość grania w legendarnego węża, a jeszcze inny kusił ze względu na rosnącą popularność telefonów z klapką. Niestety, tych oryginalnych pierwszych modeli (aparatem z numerem jeden był Philips Twist) w muzeum nie ma.
Można się zrzucić na muzeum komórek
- Dawniej sprzedawało się starszy model, żeby kupić nowocześniejszy - przypomina właściciel kolekcji, na razie wirtualnej, choć w planach jest stacjonarna izba pamięci komórek wszelakich, od poczciwych cegieł począwszy, na coraz mniejszych komórkach skończywszy. Więcej na zrzutka.pl, gdzie plan założenia muzeum można poznać i wesprzeć.
Cofnijmy się w czasie. - Gdy mój tata kupił swoją pierwszą komórkę (a był to Philips Fizz), okazało się, że w domu była kompletnie bezużyteczna, ponieważ na odległym od centrum miasta osiedlu Fordon nie było wówczas zasięgu - wspomina kustosz muzeum. - Jechaliśmy 7-8 kilometrów, mniej więcej tam, gdzie dziś stoi Galeria Pomorska, i stamtąd dzwoniliśmy do domu, żeby się nagrać na automatyczną sekretarkę. Moja pierwsza komórka? Z ogłoszenia w gazecie. Kupiona za zgodą mamy, ale bez wiedzy taty. Sprzedawca umówił się ze mną wieczorem, przy nieczynnej o tej porze giełdzie samochodowej. Była zima, ciemno, więc okoliczności nieprzyjemne. Dopiero później zrozumiałem, ile ryzykowałem jadąc do obcego człowieka z pieniędzmi. Transakcja szczęśliwie doszła do skutku, ale... nie miałem karty SIM!
Gdy mój tata kupił swoją pierwszą komórkę (a był to Philips Fizz), okazało się, że w domu była kompletnie bezużyteczna, ponieważ na odległym od centrum miasta osiedlu Fordon nie było wówczas zasięgu
Kolejnym etapem było wiercenie dziury w brzuchu mamie.
- Wreszcie zgodziła się pójść ze mną do pierwszego w mieście salonu i tę kartę SIM kupić. I tu kolejna kłoda pod nogi: połączenia były bardzo drogie. Na dłuższe rozmowy przyszedł czas, gdy weszły na rynek karty prepaid Ery. W pierwszym starterze koszt minuty połączenia wynosił 3 zł plus VAT, a SMS-a 50 groszy plus VAT, ale krótkie komunikaty, co pewnie wielu z nas pamięta, można było przekazywać w czasie darmowych pięciosekundowych połączeń. Kto ten czas przekroczył, płacił krocie.
Pudła pełne baterii
MuzeumKomórek.pl oferuje sentymentalną podróż w czasie z wieloma innymi opowieściami. Eksponaty prezentowane w Internecie na razie czekają na swoje miejsce na ziemi (potrzeba ok. 100 metrów) niemal w całym mieszkaniu pana Pawła. Czekają nie tylko aparaty komórkowe, ale i półtorametrowy telefon - atrapa z salonu we Włocławku, są meble i słupki z salonu Idei w Gdańsku, są oczywiście pudła pełne baterii (około 500; trzeba je koniecznie wyjmować z telefonów, inaczej mogą uszkodzić aparaty), ładowarki, neony pozyskane z nieistniejących już salonów sieci komórkowych, m.in. z Gdyni.
- Jak widać, nie ograniczam się do telefonów, choć w gronie ponad kilkudziesięciu polskich kolekcjonerów są i monografiści. Ja celuję po prostu w telekomunikację, stąd znaleźć można u mnie, poza wymienionymi wcześniej gadżetami i dodatkami, m.in. ukraiński telefon górniczy, podarowany przez współpracownika firmy, w której pracuję, ale także telefon samochodowy sprowadzony z Niemiec. Podobno kiedyś kosztował 7 tysięcy marek, czyli kilkanaście tysięcy złotych. To był jak na tamte czasy ekskluzywny produkt. Osprzęt najczęściej umieszczano w bagażniku, a przy kierowcy znajdowała się sama słuchawka.
Budki telefoniczne też tutaj są
Nie można nie wymienić starych budek telefonicznych. Niektóre pozyskiwane były z narażeniem życia i portfela, jak choćby te z miejscowości Brzeg. Kilka tygodni temu pan Paweł, który nieustannie szuka w sieci „nowinek” ze swojej branży, pojechał do Brzegu właśnie (województwo opolskie), pod dwie uliczne budki telefoniczne.
To był jak na tamte czasy ekskluzywny produkt. Osprzęt najczęściej umieszczano w bagażniku, a przy kierowcy znajdowała się sama słuchawka.
Pierwsze karty SIM
- Wziąłem wolne w pracy, wracałem kilkanaście godzin w ciężkiej śnieżycy, ale skarby dowiozłem. Kosztowało mnie to dużo więcej niż tylko niemałą cenę dwóch budek.
Muzeum ma w swoich zbiorach pierwsze karty SIM (wkładane do telefonów razem z ramką), pagery, telefony z kolorowymi nakładkami , z dostawkami, np. z aparatem fotograficznym, z lampą błyskową, z panelem do grania, z dostawką tzw. klawiatury qwerty. Małe, duże, kanciaste, opływowe, cieńsze, grubsze.
- Ta pomysłowość dawnych projektantów jest fascynująca - mówi Paweł Wiśniewski-Hassenpflug. - Dzisiejsze telefony - a właściwie raczej komputery z opcją dzwonienia - nie są, niestety, tak oryginalne, giną w tłumie. Dlatego założyłem muzeum.
- Chcesz wesprzeć powstanie Muzeum Komórek? Zajrzyj na ZRZUTKA.PL
- Stare telefony można oglądać wirtualnie na MuzeumKomorek.pl