13 grudnia trzeba wyłączyć z bieżącej walki politycznej
Z dr. Mikołajem Mirowskim, publicystą i historykiem z Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, rozmawia Sławomir Sowa
Obchodzimy 35. rocznicę stanu wojennego. Nie ma Pan wrażenia, że jeszcze nigdy te uroczystości nie były tak dalekie od tego, co wydarzyło się w 1981 roku, ponieważ tak bardzo nasycono je polityką? Z jednej strony mamy KOD z marszem „Stop dewastacji Polski”, z drugiej biskupa Dydycza, który podczas nabożeństwa poświęconego rocznicy stanu wojennego mówi, że „Zło nie śpi. Usiłuje przeszkadzać w odradzaniu się ducha patriotycznego”.
Niestety, zgadzam się. Taka okrągła rocznica powinna raczej skłaniać do głębszej refleksji historycznej, rozmowy o okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego i motywacjach głównych aktorów politycznych, przede wszystkim generała Jaruzelskiego. To były wydarzenia, które miały ogromne znaczenie dla historii Polski lat 80., lecz zamiast rozmowy o tym, jak Polacy poradzili sobie z tą dramatyczną sytuacją i jaki wpływ to miało na narodziny III Rzeczpospolitej, otrzymujemy pokaz publicznych przepychanek. Żadna siła czy organizacja polityczna nie powinna podpinać się pod takie daty jak 13 grudnia, 11 listopada czy 3 maja. One powinny być wyjęte z bieżącej walki i objęte rodzajem umowy między różnymi opcjami. Jeśli chodzi o słowa arcybiskupa Dydycza, Kościół powinien być obserwatorem i arbitrem, a niestety sam włącza się w politykę. Niebawem będziemy obchodzić rocznicę masakry górników w kopalni Wujek, później masakry na Wybrzeżu w 1970 roku. Nie wyobrażam sobie, aby przy okazji tych rocznic również toczyć walkę na słowa czy manifestacje. To szkodzi naszej pamięci. Przykro mi, że dołącza do tego Lecha Wałęsa. Niezależnie od tego, jak bardzo jest niezadowolony z obecnej sytuacji w kraju, stan wojenny powinien jednak czcić w zadumie i spokoju, a nie na jakiejkolwiek manifestacji.
Dzieje się też coś niedobrego z dyskusją o ludziach stanu wojennego. Poseł PiS Stanisław Piotrowicz, prokurator w stanie wojennym, reklamuje się jako Konrad Wallenrod, a jednocześnie, zbiegiem okoliczności, prawdziwy bohater stanu wojennego Józef Pinior otrzymuje zarzuty korupcji.
To moim zdaniem efekt tego, że przez ostatnie dwa lata przy okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego zajmujemy się bieżącą polityką, a nie refleksją nad tym wydarzeniem. Zajmuje nas mało chwalebny życiorys posła Piotrowicza, a tymczasem prawdziwi bohaterowie z tamtego okresu są dziś po obydwu stronach barykady. Toczy się jednak polityczna wojna, a na wojnie liczy się tylko skuteczność. Dodatkowym elementem banalizującym pamięć – nie tylko o stanie wojennym, ale i całym okresie PRL-u – jest mocno przeładowany program nauczania, w praktyce uniemożliwiający młodzieży zrozumienie niuansów tych czasów. Wiedzę o Polsce Ludowej czerpie ona niestety z bieżącego, mocno nasyconego konfliktami politycznymi, przekazu prasowego i telewizyjnego. Tworzy to rodzaj medialnej papki, a nie wiedzy o przeszłości.
W okresie międzywojennym nie było ważnych dat, które również były instrumentalnie wykorzystywane dla bieżącej walki politycznej?
W tym kierunku zmierzało uchwalenie w 1937 roku daty 11 listopada jako święta niepodległości. Ze strony sanacji był to krok polityczny, budujący kult marszałka Piłsudskiego. Tak się jednak złożyło, że dwa lata później wybuchła wojna i święto połączyło Polaków. W przeciwnym wypadku 11 listopada mógł pozostać po prostu świętem sanacji.