10-latka zmarła w szpitalu. Lekarzami zajęła się prokuratura
Lekarzami badającymi dziewczynkę zajęła się prokuratura.
Prokuratura wszczęła postępowanie, które ma sprawdzić, czy lekarze nie popełnili błędu w sztuce odsyłając dziewczynkę do domu zamiast skierować ją na badania. A dziewczynka trzykrotnie odwiedzała medyków z prośbą o pomoc i trzykrotnie jej nie uzyskała.
Poznaliśmy już szczegóły tych tragicznych zdarzeń.
W niedzielę (13 sierpnia) 10-latka wybrała się z rodziną do aquaparku w Hajnówce. Wszystko było w porządku. Po powrocie jednak zaczęła skarżyć się na bóle w klatce piersiowej i problemy z oddychaniem. Rodzice zabrali ją do ambulatorium przy szpitalu w Bielsku. Tam lekarz po krótkich oględzinach pacjentki przypisał jej lek przeciwbólowy i odesłał do domu. Przestrzegł przy tym, by, jeśli objawy nie ustaną, zgłosiła się następnego dnia do przychodni rodzinnej.
Następnego dnia było jeszcze gorzej. Do bólów w klatce piersiowej doszły jeszcze wymioty i nudności. Dziewczynka jeszcze raz udała się do lekarza, tym razem rodzinnego. Jednak młody lekarz , na którego trafiła, stwierdził, że nie potrafi ustalić, co jej jest. Ponownie więc przypisał lek przeciwbólowy i polecił zgłosić się za parę godzin, kiedy przyjdzie bardziej doświadczona koleżanka. Pacjentka zgłosiła się ponownie. Ale kolejna lekarz do recepty dodała jedynie elektrolity, by zapobiec odwodnieniu.
I tyle! Oprócz oględzin pacjentki żaden z lekarzy nie zrobił nawet podstawowego badania USG.
Gdy we wtorek (15 sierpnia - dzień świąteczny) 10-latka z rodzicami znów zgłosiła się do ambulatorium skierowano ją na oddział dziecięcy. Ale było już za późno. W dwie godziny po przyjęciu stanęło jej serce. Blisko godzinna reanimacja nic nie dała.
A możliwe, że gdyby w porę wykryto jej dolegliwość, mogłaby przejść operację i ciągle żyć.
Wystarczyłoby zrobić USG.
A co się stało? Po śmierci dziecka przeprowadzono aż dwie sekcję zwłok. Jedną rutynowo w szpitalu, drugą w zakładzie medycyny sądowej na zlecenie prokuratora. Wstępne wyniki wykluczyły obrażenia mechaniczne lub uraz jako powód śmierci. Dziewczynka miała przepuklinę. Obrazowo, to wyglądało tak , że w miejscu, gdzie przełyk łączył się z jamą brzuszną w otaczającej ją błonie u zdrowego człowieka jest kilkucentymetrowy otwór. U dziesięciolatki miał on blisko 10 cm.
Wstępnie wyniki sekcji wykazały, że była to wada wrodzona. Ale lekarze jeszcze nie są pewni , czy pęknięcie błony nie było wynikiem jakiegoś zbagatelizowanego urazu. Choć na ciele dziewczynki nie było nawet śladu obrażeń.
W każdym razie przez ten otwór przeszedł żołądek, powstał stan zapalny, doszło do przerwania układu pokarmowego i skażenia organizmu. W chwili śmierci dziewczynka miała spuchnięte organy i zanieczyszczone płuca.
Teraz prokuratura ustala , czy lekarze mieli podstawy do skierowania dziewczynki na dodatkowe badania, czy nie dopełnili obowiązków przeprowadzając jedynie pobieżne oględziny pacjentki.
Z jednej strony, trudno wymagać, by przy każdej dolegliwości lekarz kierował pacjenta na szczegółowe badania. Z drugiej , USG to nie skomplikowane badanie, a nie po to idzie się do lekarza, by ten wypisał środki przeciwbólowe lub elektrolity, które można kupić bez recepty i nie tylko w aptece. A dziewczynka cierpiała przez kilka dni, była dzieckiem kontaktowym i mówiła nie tylko o bólu brzucha, ale też trudnościach z oddychaniem i kłuciem w klatce piersiowej, co już odbiega od standardowego, niegroźnego zatrucia.
Prawdopodobnie sprawę przejmie prokuratura w Białymstoku.