Pani Anna Frączak skończyła 100 lat. Z tej okazji odwiedzili ją przedstawiciele władz i sąsiedzi.
- Proszę popatrzeć na moje dłonie. Palce połamane, bardzo mnie bolą, podobnie jak nogi. Zresztą boli mnie wszystko, a najbardziej męczę się w nocy. Ale były też dobre chwile, które z czułością wspominam. Szkoda, że było ich tak niewiele - już na wstępnie mówi nam jubilatka.
Pani Anna urodziła się pod Częstochową 28 lutego 1916 roku. Miała dwie siostry i jednego brata. Swoje młode lata związała jednak z Warszawą, gdzie trafiła do pracy w kasynie oficerskim w Zegrzu. Tam w 1939 roku zastała ją wojna. - Pierwsze samoloty zobaczyłam, gdy byłam w kuchni. Dlatego szybko stamtąd wyjechaliśmy - wspomina.
Już we wrześniu zatrzymali ją Niemcy, ale udało jej się uciec. Przy kolejnym zatrzymaniu nie miała tyle szczęścia. Jak wszystkich wówczas, zesłano ją na roboty. Po kilku dniach podróży trafiła do Meklemburgii.
- Byłam tam pięć lat i sześć miesięcy. Pracowaliśmy głównie na polu, od rana do nocy, w czasie upałów i deszczu. Robiliśmy wszystko. Nawet w zimie nie mieliśmy wolnego - opowiada cichym głosem.
W Niemczech, w 1944 roku, poznała męża. Rok później już razem wybrali się do Polski. Pod eskortą wojska jechali przez Berlin i Szczecin, by zatrzymać się w Barnimie, wsi leżącej pod Pyrzycami. Tam przyszło na świat dwóch synów i córka, z których żyje jedynie syn Kazik. Po 23 latach pracy na własnym gospodarstwie państwo Frączak zdecydowali się je oddać Skarbowi Państwa. Pani Anna zaczęła pracować w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Dąbrówce Małej. Tu była przez 24 lata, aż do rozwiązania zakładu. - Wtedy musieliśmy się wyprowadzić do Ojerzyc do własnego domu - wspomina pani Anna.
- Tu też nie siedziała - stwierdza wnuk Krzysztof. - Pracowała w gospodarstwie, a po pracy była cenioną kucharką na weselach i chrzcinach. Najbardziej lubiła piec ciasta.
27 lutego panią Annę odwiedzili przedstawiciele gminy, z wójtem Krzysztofem Neryngiem. I sąsiedzi.