100 lat dla Janka, dla nas - garść wspomnień
Red. Jan Szczutkowski, jeden z nestorów inowrocławskiego dziennikarstwa świętował 80. urodziny. Poprosiliśmy Jubilata o garść wspomnień.
- Janku! Mówią, że w młodości sypiałeś z rakietką tenisową pod poduszką. Czy pióro też wtedy było blisko łóżka? Co było wcześniejsze – tenis czy prasa ?
- Wszystko zaczęło się od tenisa. W rodzinnym Jacewie koło Inowrocławia, grałem już jako 10-latek i potem w każdej wolnej chwili. A, że wyniki miałem niezłe i w ogóle dużo się wokół tego działo, koledzy namówili mnie, żeby o tym napisać do Ilustrowanego Kuriera Polskiego, czyli popularnego IKP. No, a kiedy zaczęły się ukazywać kolejne notatki, to już nie było wyjścia. Wszyscy czekali, kiedy się coś ukaże, a i mnie samego pisanie zaczęło wciągać.
- Czy od razu stało się Twoim „chlebem powszednim” ?
- Niezupełnie. Byłem przecież technikiem-mechanikiem, po „Mechanie”, i pierwsze moje miejsca pracy, to istniejące kiedyś Zakłady Lutownicze i „Inofama”. Dwa lata byłem nauczycielem zawodu w macierzystej szkole. Ale pisanie korciło, więc przyjąłem propozycję bydgoskiego tygodnika „Profile” i w latach 1964-70 żyłem z pisania o budownictwie. Nie wypuszczałem jednak z ręki rakietki i pióra w IKP, gdzie w zastępstwie redagowałem nieraz po dwie strony sportu.
Potem byłem sekretarzem redakcji międzyzakładowego pisma „Nasze Sprawy” i „Nowin Inowrocławskich”. Od 1985 r. prowadziłem rozgłośnię zakładową w Hucie Irena. Potem dalej był „Ilustrowany Kurier Polski”, a od lat 90. „Gazeta Pomorska”.
- Obaj pamiętamy, jak się wtedy redagowało gazety. Opowiedz tym, którzy kliknięciem otwierają dziś kontakt z całym światem, co trzeba było robić, żeby np. wynik sportowy ukazał się nazajutrz w gazecie…
- Sam broniłem się przed „przesiadką” od maszyny do pisania na komputer, a dziś bez niego nie wyobrażam sobie pracy. Kiedyś, żeby zdobyć informację z Mogilna, Żnina, Strzelna, Piechcina czy Rogowa, trzeba było telefonować przez centralę międzymiastową. To trwało nieraz godzinami. A gdy działacza nie było w domu, telefonowało się po restauracjach, bo tam po meczu mogli być kibice… A o zdjęciach, to lepiej nie mówić… Gdy tenisistki Noteci awansowały do ekstraklasy, to ich zdjęcie do poniedziałkowej „Gazety Pomorskiej” musiałem do Bydgoszczy zawozić pociągiem.
- Żyłeś z pisania, ale oddychałeś tenisem…
- I tak jest do dziś. To mój sposób na życie. Zaczynałem w Noteci, potem był toruński Gryf, bydgoska Gwiazda, kruszwickie Gopło i przed zakończeniem czynnej kariery sportowej w 1966 r. znowu Noteć. Największe sukcesy, to dwukrotne indywidualne wicemistrzostwo województwa oraz I miejsca w grze mieszanej (z Mirosławą Tepper) i w podwójnej (z Czesławem Szudzichowskim, z którym trafiłem też do półfinału mistrzostw Polski). W 1980 r., w deblu z Antonim Szybisem z Polskiej Agencji Prasowej, zdobyliśmy mistrzostwo Polski dziennikarzy. Dziś co najmniej dwa razy w tygodniu gram w Przydomku i w Kruszwicy. W grudniu ubiegłego roku w Grand Prix Polski Weteranów w Kwidzyniu byłem drugi. Wiosną czekają mnie podobne imprezy w Warszawie i Radomiu, a w czerwcu - mistrzostwa Polski.
- Zazdrościmy Ci takiej kondycji i aktywności. Zdradź na to receptę…
- Przede wszystkim ruch. Dużo spaceruję, najczęściej z Nowego Osiedla, przez Solanki, do Galerii Solnej. Latem, u córki Iwony w Norwegii, uprawiam nordic walking, jeżdżę rowerem i odbywam kilkukilometrowe spacery z psem. Jestem czynny także w domu – pichcę według własnych przepisów zupy, zestawy, desery, robię soki, zaprawiam, a od niedawna wypiekam pszenno-żytni chleb z dodatkiem żurawiny, orzechów, rodzynek i ziaren dyni.
Od redakcji:
Dodajmy, że dzisiejszy Jubilat był aktywny społecznie w różnych organizacjach, inicjował pożyteczne akcje i przedsięwzięcia, za co dziękowano mu wieloma honorowymi odznakami, wśród nich odznaką „Zasłużony działacz kultury fizycznej”. Nagradzano i wyróżniano też jego publikacje.
Janku! Życzymy dużo zdrowia, dalszej aktywności na dziennikarskiej niwie i 100 lat!