07 zgłoś się! - czyli jak ściąga się na egzaminach
Kiedyś ściągi pisane na karteczkach przemycało się w kanapkach. Dziś zdający egzaminy mają ze sobą sprzęt godny Jamesa Bonda. W ruch idą zegarki, telefony, słuchawki bezprzewodowe, minikamerki. A że to nieetyczne...
Rozpoczyna się matura 2017. Wiedza uczniów będzie sprawdzana przez niemal cały miesiąc. Najbliższy czas młodzież przeznaczy na powtórki, ale też... robienie „pomocy egzaminacyjnych”. Ściąganie było, jest i niewątpliwie nie zniknie z dnia na dzień - choć zmieniają się zarówno forma egzaminu, jak i oszustwa, a ryzyko i konsekwencje przyłapania są dziś znacznie większe niż kiedyś.
Egzamin niczym film szpiegowski
Osoby, które zdawały maturę 20-30 lat temu, wspominają, jak ściągi „wjeżdżały” na salę egzaminacyjną w kanapkach. Ktoś najpierw, idąc do toalety, wynosił pytania (najczęściej z matematyki). Na zewnątrz czekali studenci lub inne osoby, które je rozwiązywały. Następnie wnoszono pomoc w jedzeniu. Dawniej egzamin pisało się przez pięć godzin. Uczniowie musieli się więc w czasie jego trwania trochę posilić.
- Byli tacy, którzy korzystali z karteczek ukrytych w kanapkach. Ja osobiście nigdy nie ściągałam, nie umiałam tego robić. Od razu robiłam się cała czerwona
- wspomina pani Krystyna, która szkołę średnią kończyła w latach 80. Jak przyznaje, to chyba rodzinne, ponieważ jej siostra ze strachu przed złapaniem na maturze... zjadła swoją ściągę.
Pomocne okazywały się też tablice matematyczne.
- Każdy uczeń mógł mieć je na ławce. Ja swoją trochę zmodyfikowałem. Podmieniłem wzory na takie, które mogły mi się przydać. Ostatecznie nie skorzystałem z przygotowanej ściągi. Nic się też nie wydało - do czasu, gdy jadąc po latach autobusem, opowiadałem tę historię moim kolegom. Okazało się, że tuż za nami siedziała moja dawna matematyczka. Całe szczęście też się śmiała
- wspomina pan Leszek, który zdawał maturę w latach 90.
Przez lata powszechne były też ściągi złożone w harmonijkę i zszyte nitką. Tak przygotowane materiały wkładało się do rękawa lub kieszonek w marynarce i spódnicy.
Czasy się zmieniły. Nie oznacza to jednak, że proceder ściągania zaniknął. Choć nie wszyscy są na tyle „odważni”, by robić to na maturze. Teraz uczniów nie pilnują już nauczyciele z tej samej szkoły, lecz innych placówek. Wprowadzono też wiele innych obostrzeń.
- Ryzyko jest zbyt duże, to samo dotyczy egzaminów zawodowych. Jeśli zostaniesz przyłapany, musisz opuścić salę. A możliwość ponownego przystąpienia do egzaminu masz dopiero za rok
- tłumaczy Paweł, uczeń trzeciej klasy technikum. Uczniowie nie mają jednak oporów, by ściągać na lekcjach. Wszystko tu zależy od nauczyciela. - Są tacy, którzy od razu zabierają sprawdzian i wstawiają ocenę niedostateczną, często bez możliwości poprawy. Inni odejmują jedynie punkty lub ostrzegają ściągającego. Są nauczyciele, którzy przez cały czas trwania testu chodzą po sali oraz tacy, którzy siedzą przy biurku, czytają gazetę lub sprawdzają coś w telefonie.
Wiele zależy też od przedmiotu i tego, co uczeń chce robić w przyszłości.
- Uczę się w klasie biologiczno-chemicznej. Na tych przedmiotach nie ściągam, bo wiem, że wcześniej czy później, zdając z nich maturę, i tak będę musiała się tego wszystkiego nauczyć
- mówi Kaja, licealistka z Poznania. - Co innego kartkówka z religii czy innych przedmiotów, które raczej do niczego nam się w życiu nie przydadzą. W takiej sytuacji uczniowie nie mają zbyt dużych wyrzutów sumienia.
Podobne opinie panują wśród poznańskich studentów. - Zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko przyda nam się w przyszłej pracy. Czasem materiał, który musimy przyswoić przed niezbyt z naszej perspektywy ważnym egzaminem, jest bardzo obszerny. Nie uważam, że ściąganie w takiej sytuacji jest niemoralne - mówi Magdalena, studentka pedagogiki.
Jak zauważają studenci, czasem sami wykładowcy dają ciche przyzwolenie na ściąganie.
- Jednym towarzyszy na sali sześciu adiunktów, inni sami „pilnują” około 200 osób lub siadają do biurka i czytają gazetę - zauważa Magdalena.
Jak się dzisiaj ściąga? W użyciu są zarówno stare, jak nowe metody.
- Czasami zapisuję ściągi na ręce czy nadgarstku. Karteczki wkładam też pod spódniczkę lub do torebki. Niektórzy przynoszą kartki z gotowymi odpowiedziami i robią podkłady, zaglądają do sąsiada z boku lub wyciągają telefony komórkowe - wylicza Agnieszka, studentka prawa.
To właśnie nowa technologia daje najwięcej możliwości. Telefony komórkowe z dostępem do internetu to jedno, teraz taką funkcję mają też zegarki tzw. smartwatche. W użyciu są też mikrosłuchawki bezprzewodowe, za pomocą których osoba z zewnątrz dyktuje zdającemu, co ma napisać. Czasem współgra ona z długopisem, z wbudowanym mikrofonem. Dzięki temu można podyktować „pomocnikowi” pytania.
- Mikrofon można też zamienić na minikamerkę, którą umieszczamy w specjalnych okularach, krawacie lub guziku od koszuli - zdradza Tomasz, który po skończeniu szkoły pracuje w służbach mundurowych. - Kamerę ustawia się na wyświetlane na rzutniku pytania. Osoba, która jest przy komputerze, je widzi i opracowuje. A odpowiedzi podaje przez bezprzewodową słuchawkę.
Ściąganie zrewolucjonizowały też drukarki. Coraz mniej osób przygotowuje ściągi ręcznie. Pomniejszony druk to jedno. Niektórzy są bardzo kreatywni. Nie każdy wpadłby na to, że ściągę można ukryć na etykiecie butelki coca-coli. Przy odpowiedniej pracy miejsce składu napoju zastępują potrzebne informacje. Niektórzy wydrukowaną ściągę przyklejają do taśmy klejącej. Po kontakcie z wodą papier odchodzi. Zostaje tylko druk. Wiele możliwości dało też pojawienie się ultrafioletowego tuszu. Kartka wydaje się czyta. No chyba, że ma się długopis z lampką ledową.
Lubimy spryciarzy, oni sobie radzą
Jak przyznają socjologowie, zjawisko ściągania w dalszym ciągu wydaje się dość powszechne.
- To forma oszustwa, a manipulowanie drugą stroną - w tym również oszustwo - jest jednym z konstytutywnych warunków umysłu człowieka w obecnej formie. Uzyskiwanie korzyści kosztem innych, również w sposób sprzeczny z panującymi regułami, stanowiło jedną z presji selekcyjnych. Kto radził sobie z tym lepiej, miał lepsze perspektywy. Oszustwo - przynajmniej w standardach ewolucyjnych - popłaca - tłumaczy Tomasz Kozłowski, poznański socjolog, dziekan Wydziału Studiów Edukacyjnych Collegium Da Vinci.
Istotna jest też kwestia społecznego przyzwolenia. W Polsce panuje szczególna sympatia dla spryciarzy.
- Nawet Młynarski pisał „przy tym cwaniak, jakich mało, tu da ściągnąć, tam podpowie, jedno co mnie pocieszało: że miał trochę słabe zdrowie”
- cytuje Tomasz Kozłowski. - Kombinatorzy - o ile swój fach uprawiają ze szczególnym wdziękiem, w określonym kontekście, bez szczególnej krzywdy dla innych - cieszą się pewną formą poważania. To osoby, które potrafią mimo wszystko wypracować sobie określoną pulę przywilejów. A to zawsze stanowi źródło społecznej zawiści i jednocześnie atrakcyjności.
Jak wyjaśnia poznański socjolog, oszustwo jest stare jak świat. Zmieniają się formy i możliwości.
- W czasach bezprzewodowego internetu oznacza to, że środki ostrożności muszą być również szczególne. Zwykłe wyjście do toalety w trakcie ważnego egzaminu musi być obwarowane szczególnymi procedurami. Jeszcze dwadzieścia lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że na egzamin - teoretycznie - można wnieść ze sobą dorobek całego internetu. Nikomu by też nie przyszło do głowy, że nie trzeba będzie dzwonić, by zebrać komplet informacji. Ale to tylko forma. Treść, istota oszustwa, pozostaje ta sama.
Zdaniem Tomasza Kozłowskiego, który jest też wykładowcą, większym problemem niż ściąganie jest samo podejście do nauki.
- Coraz częściej obserwuję postawę „nawet jak nie zdam, przejdę na kolejny semestr”. To już zupełnie inna kwestia. Osobiście wolałbym studentów, którzy ściągają
- przyznaje socjolog.
Nie chciałbym, aby leczył mnie lekarz, który ściągał na egzaminie
Uczniów przed ściąganiem zarówno na egzaminach, jak i zwykłych sprawdzianach przestrzegają nauczyciele.
- Ściąganie jest prawnie zabronione. Poza tym to niemoralne i nieetyczne
- uważa Andrzej Kaczmarek, dyrektor Zespołu Szkół Handlowych w Poznaniu.
Jak zauważa, ściągający złapani na oszustwie w czasie matury, mogą mieć duże problemy. Zostają wyproszeni z sali i potraktowani tak, jakby w ogóle do egzaminu nie przystąpili, tzn. nie mają prawa do sierpniowej poprawki. Próbę zdania matury mogą ponowić dopiero za rok.
- Konsekwencje można wyciągnąć także w stosunku do osób, które udostępniają swoją pracę. Może ona zostać potraktowana jako niesamodzielna
- tłumaczy Andrzej Kaczmarek.
Warto bowiem wspomnieć, że egzamin może zostać unieważniony nawet wtedy, gdy uczeń nie zostanie przyłapany na gorącym uczynku. Wystarczy, że sprawdzający egzaminator zauważy zbyt duże podobieństwo z inną pracą.
- W ciągu lat wiele się zmieniło. Teraz mamy egzaminy zewnętrzne. W komisji egzaminacyjnej zasiadają nauczyciele z innych szkół. Panuje większa dyscyplina - wyjaśnia Andrzej Kaczmarek. - Są też określone procedury na temat rozstawienia stolików. Pomiędzy nimi musi być określona odległość. To wszystko ma uniemożliwić ewentualne oszustwo.
Na egzamin nie wniesiemy też maskotek na szczęście, w których można ukryć ściągę. Można mieć ze sobą jedynie długopis i dowód osobisty. Ponieważ egzamin trwa o wiele krócej niż kiedyś, uczniowie nie mogą mieć też ze sobą jedzenia. Mają też mniej czasu, by zaplanować ewentualne oszustwo. Zwłaszcza że maturzyście wychodzącemu z sali do toalety towarzyszy nauczyciel.
- Same konsekwencje czy trudności wynikające ze ściągania to jedno. Jest jeszcze aspekt społeczny i kwestia posiadanej wiedzy. Osobiście nie chciałbym być leczony przez lekarza, który ściągał na egzaminach. To samo tyczy się inżynierów, sędziów czy przedstawicieli innych zawodów
- przyznaje Andrzej Kaczmarek.
Z danych portalu „Zdasz.To” wynika, że uczniowie najczęściej ściągają na maturze z matematyki.