G2A. Gigant z Rzeszowa, który zawojował świat

Czytaj dalej
Fot. K.Kapica
kum

G2A. Gigant z Rzeszowa, który zawojował świat

kum

G2A - siedmiuset pracowników z ponad trzydziestu krajów. Biznes, który swoim zasięgiem obejmuje każdy z końców świata i ma wielkie giełdowe plany. Ta firma od sześciu lat rośnie w Rzeszowie, choć poza branżą słyszało o niej niewielu

G2A? A to nie ci faceci, z którymi prowadziliśmy boje o miejsca na parkingu? Co oni teraz robią? - pytali koledzy w redakcji, kiedy mówiłam, o kim piszę tekst do świątecznego „Magazynu”. Parkingowych przepraw wprawdzie nie pamiętam, ale nie ulega wątpliwości, że przez trzy lata zespołowi G2A wystarczało nieduże biuro znajdujące się nad siedzibą naszej redakcji, przy ul. Kraszewskiego 2. Dziś natomiast firma jest światowym gigantem na rynku sprzedaży gier komputerowych, zatrudniając w Rzeszowie siedemset osób z ponad 30 krajów świata.

Pozory mylą

O tym, jak pracuje się w G2A, w Rzeszowie mówi się trochę w kategoriach miejskiej legendy. Masaże w trakcie pracy, pokoje gier, darmowe jedzenie, siłownia... Ile w tych opowieściach, które kojarzą się nam raczej z firmami typu Facebook czy Google, jest prawdy? Jadąc na miejsce, można nabrać nieco wątpliwości. Siedziba mieści się w odremontowanym, dawnym magazynie meblowym przy ul. Połonińskiej. Pośród wielobranżowych hurtowni, składów i starych budynków seminarium duchownego, nikt raczej nie spodziewa się znaleźć spółki, która ma zadebiutować na giełdzie. I to nie warszawskiej (bo za mała), a amerykańskiej lub chińskiej. GPS w komórce niezbyt radzi sobie ze znalezieniem właściwego adresu, ale za to z daleka widać pomarańczowo-fioletową figurkę postaci, która wyróżnia się w szarym krajobrazie tej części miasta. Jedziemy tym tropem. Pod 5-piętrowym budynkiem stoi parking dla rowerów - jest kilka prywatnych jednośladów i sporo w pomarańczowo-fioletowych barwach z logo. Chyba trafiliśmy, ale co przy wejściu do firmy robi... świetnie wyposażona kocia buda i jej wyraźnie zadomowiony, oblizujący się właściciel?

- Może jednak nie tu? - mówię do fotoreportera, bo ciągle nie umiem pogodzić tych obrazów z nowoczesnymi technologiami i dużymi pieniędzmi, którymi obraca się tuż za ścianą.

Jak to się zaczęło

Pomysł na biznes wyszedł w 2010 r. od Dawida Rożka - wtedy studenta prawa na Uniwersytecie Rzeszowskim i fana nowych technologii. Swoją wizją podzielił się z Bartoszem Skwarczkiem, pochodzącym z Nowego Sącza, przedsiębiorcą, coachem i specjalistą w zakresie doskonalenia zawodowego. Na początku G2A (wtedy: „Go To Arena”) miało być po prostu sklepem zajmującym się sprzedażą gier komputerowych. Właścicielom marzyła się współpraca z największymi twórcami gier na rynku. Problem w tym, że... ci wcale nie byli tym zainteresowani. Sytuacja była patowa, bo choć dostawców im nie brakowało, do dalszego rozwoju biznesu kooperacja z dużymi producentami była niezbędna. Konkurencja w postaci sieci sklepów okazała się jednak nie do przeskoczenia. Po kilkunastu miesiącach walki z wiatrakami, wspólnicy uznali, że czas na nowy model biznesowy. Sklep przekształcił się w marketplace, czyli cyfrową platformę wymiany dóbr. Najprościej G2A porównać do jednego ze znanych serwisów aukcyjnych, na którym działają zarówno profesjonalni sprzedawcy, jak i indywidualni użytkownicy. Różnica jest taka, że kupiony „towar” dostarczany jest elektronicznie. Gry coraz rzadziej dystrybuowane są bowiem za pomocą klasycznych pudełek, obecnie wystarczy mieć cyfrowy klucz, dzięki któremu można pobrać i legalnie korzystać z danego tytułu. I ten klucz jest przedmiotem handlu - zarówno w skali mikro, pomiędzy graczami, jak i makro - w wykonaniu największych producentów. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Po trzech latach serwis może się pochwalić 50 tys. sprzedawanych produktów, 250 tys. sprzedawców i 12 milionami klientów. Jednak, mimo imponujących słupków, o firmie do niedawna znacznie głośniej mówiło się za granicą niż na krajowym podwórku.

G2A. Gigant z Rzeszowa, który zawojował świat
K.Kapica

Drzemka w pracy? Czemu nie

Wycieczkę po siedzibie rozpoczynamy w piwnicach, które zaadaptowane zostały na strefę pracowniczego relaksu. Znajduje się tu sala z bilardem, grami, stołem do ping-ponga, a po godzinach do dyspozycji jest także maszyna do robienia drinków i keg z piwem. Tuż obok znajduje się całkiem spora siłownia, prysznice i gabinet masażu.

- Zainteresowanie masażami jest tak duże, że mój grafik pęka w szwach. Chyba będę musiała pomyśleć o kimś do pomocy - śmieje się pani Gosia, która organizuje też grupowe ćwiczenia dla pracowników oraz pokazuje, jak ćwiczyć siedząc przy biurku.

Na piętrach znajdują się przeszklone pomieszczeniach kolejnych działów oraz infrastruktura im towarzysząca. W jej skład wchodzi m.in. stołówka, w której serwowane są trzy posiłki dziennie (dzisiaj na obiad żurek, jutro makaron ze szpinakiem), antresole z poduchami, przeznaczone na krótkie drzemki, pokoje do wyciszenia. Na pierwszym piętrze gości wita Wiedźmin w skali 1:1 - rzeźba wylicytowana podczas aukcji WOŚP. Takie samo pochodzenie ma atrakcja 3. piętra - ogromna świnka z popularnej gry Minecraft. Wzdłuż głównych korytarzy, pod sufitem, zwisają flagi reprezentujące narodowości pracowników rzeszowskiego biurowca, a ci pochodzą dosłownie z całego świata, m.in. z: Kanady, Australii, Chin, Rumunii, USA, Wielkiej Brytanii. Nie wszystkie pokoje są otwarte dla gości, ale do niektórych zaglądamy. Biurowy dress code z pewnością nie obowiązuje, no chyba że są nim bejsbolówki (Mario z Chicago ma obok biurka całą ich kolekcję), królicze uszy („Chcecie mi zrobić zdjęcie? A co w nich dziwnego?”), sandały czy t-shirty.

G2A. Gigant z Rzeszowa, który zawojował świat
K.Kapica

- Panuje u nas duża tolerancja dla bycia sobą. Zanim ktoś rozpocznie pracę, i to bez względu na to, czy w dziale prawnym, IT, czy w magazynie, przechodzi przez filtr, jakim są właściciele. To oni podejmują ostateczną decyzję, mając na uwadze to, by zespół tworzył całość i miał wspólne wartości. Bez znaczenia jest pochodzenie, wyznanie czy też wcześniejsze doświadczenia życiowe. Liczy się tylko to, że jesteś dobry w tym, co robisz tu i teraz - mówi Patryk Kadlec, dyrektor rozwoju strategicznego.

Na oko, średnia wieku pracowników to jakieś 25 - 30 lat. W opozycji do tego, jak postrzegana jest branża, niemal dokładnie połowę z nich stanowią kobiety.

Rzeszów to doskonały port

Choć oficjalną siedzibę, ze względów logistycznych i biznesowych, firma ma w Hongkongu, w Rzeszowie przekonują, że to właśnie tu bije jej serce. Nie ukrywają jednak, że czasami sporym wy-zwaniem jest namówienie człowieka z drugiego końca świata do tego, żeby chciał zamieszkać i pracować w południowo-wschodniej Polsce.

- Pochodzę z Katowic i długo wierzyłem, że globalny biznes - jeśli w ogóle można go w Polsce robić - to z Warszawy albo ze Śląska. Choć raczej nastawiałem się na pracę w Dolinie Krzemowej. Nagle okazało się jednak, że to jak najbardziej możliwe jest także u nas. I przyjechałem za tą obietnicą lepszej przyszłości właśnie na Podkarpacie. W ten sposób ściągamy też ludzi z San Francisco, Londynu czy Nowego Jorku. Nie jest to łatwe, ale paradoksalnie z czasem stwierdzają, że tu nie tylko da się wygodnie żyć, ale też lepiej i wydajniej pracować. Najtrudniej bywa na początku. Kiedyś któryś z Amerykanów, po przeprowadzce, zapytał, gdzie może kupić meble i czy w okolicy jest IKEA. Odpowiedziałem mu: tak, jest IKEA, tuż obok Starbucksa. Bardzo się ucieszył, choć nieco mina mu zrzedła, jak usłyszał, że miałem na myśli Kraków - śmieje się Patryk Kadlec.

W jaki sposób jednak namierzyć w Sydney przysłowiowego Jamesa albo w Montrealu jakąś superzdolną Caroline? Jednym z najskuteczniejszych sposobów, pomijając headhunterów, z których usług korzysta G2A do pozyskiwania nowych pracowników, jest zasada: talents know talents (ludzie utalentowani znają innych utalentowanych). W ten sposób znajomi namawiają swoich znajomych z branży do wspólnej pracy. Choć bywa i tak, że pracę dostają ludzie, którzy na Połonińskiej pojawili się w zupełnie innym celu, np. w ramach negocjacji biznesowych lub w ogóle z zewnątrz - poznani przypadkowo przez kogoś z firmy w siłowni, recepcji, restauracji.

G2A. Gigant z Rzeszowa, który zawojował świat
K.Kapica

- Chodzimy po mieście, spotykamy się z ludźmi. Jeśli ktoś zwraca uwagę tym, w jaki sposób wykonuje swoją pracę, jest otwarty, pełen pasji, to chętnie widzimy go u siebie. Potrzebujemy przedstawicieli różnych branż, nie tylko programistów. Świetny, bardzo mocny skład IT jest oczywiście naszą siłą napędową i tajemnicą sukcesu, ale mamy tu ponad trzydzieści działów, w których zatrudniamy m.in.: marketingowców, handlowców, prawników, księgowych...

- Tylu ludzi, trudno nie zamienić się w takiej sytuacji w korporację - mówię.

- W żadnym razie nie chcemy do tego doprowadzić! Do zalet startupu należy elastyczność i szybkość w działaniu; tego w korporacji, z jej strukturą i procedurami, nie udaje się osiągnąć. Oczywiście pewien organizacyjny ład jest niezbędny, ale przekształcenie w korporację oznaczałoby chyba koniec tej firmy - przekonuje Patryk Kadlec.

To nie jest robota do odhaczenia

Ambicją G2A jest zostanie największą cyfrową platformą na świecie z całym wachlarzem usług - od gier po muzykę, filmy, wydruki 3D, a nawet ubrania dla graczy, bo taki jest jeden z najświeższych wdrażanych pomysłów. W siedzibie w Rzeszowie pracują też twórcy gier, a ich bodaj najgorętszym towarem obecnie są produkcje działające w wirtualnej rzeczywistości. Po założeniu specjalnych okularów, gracz trafia w sam środek rozgrywki i obserwuje ją dosłownie wokół siebie, a nie jak dotąd - na płaskim ekranie. Firma specjalizuje się też w metodach płatności, które profiluje z uwagi na specyfikę lokalnych rynków, oraz tworzeniu kampanii marketingowych dla nowych produktów pojawiających się na platformie.

- Mamy mnóstwo pomysłów na rozwój, choć planujemy je tylko w perspektywie trzech lat do przodu. Co potem? Przy tym rozwoju techniki trudno tak daleko wybiegać w przyszłość. Być może za kolejnych sześć lat będziemy żyli w zupełnie innej przestrzeni technologicznej.

- Przeczyta ten tekst jakiś pracodawca i postuka się w głowę: bilardy, siłownie, drzemki. Przecież to jest praca: robotę trzeba wykonać, a nie wydziwiać - mówię.

- Właśnie chodzi o to, żeby nie traktować tego jak zwykłej roboty do odhaczenia. Chcemy tu robić duże rzeczy, a do tego potrzeba pracowników lubiących swoją pracę. Wychodzimy z założenia, że jeśli ktoś traktuje cię dobrze, ty traktuj go dwa razy lepiej - podsumowuje Patryk Kadlec.

kum

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.