Dla nich drugi brzeg okazał się brzegiem wieczności

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Kapica
Tomasz Kapica

Dla nich drugi brzeg okazał się brzegiem wieczności

Tomasz Kapica

Ponad 50 dziewczynek wracało z nauk komunijnych. Wsiadły do łodzi, która miała je zabrać na drugi brzeg Odry. Większość się utopiła. Wśród mieszkańców naodrzańskich wsi pamięć o tej tragedii wciąż jest żywa.

Na pierwszym pogrzebie, który odbył się w Sławikowie, zjawiło się sześć tysięcy osób. Chowano wówczas 24 spośród 43 ofiar przerażającej tragedii, o której 126 lat pisały gazety w całej Europie.

- Kiedy trumny z ciałami dziewczynek składano do grobów, tysiące ludzi płakało rzewnymi łzami - opowiada ks. Joachim Augustyniok, proboszcz parafii w Sławikowie. Wieś należy do diecezji opolskiej, ale administracyjnie znajduje się już kilkaset metrów za południową granicą województwa opolskiego. 126 lat temu doszło tam do niewyobrażalnej tragedii, po tym, jak na rzece wywróciła się łódź pełniąca rolę promu. Ksiądz proboszcz i miejscowi mieszkańcy chcą tę tragedię ocalić od zapomnienia. Pozbierali i uporządkowali wszystkie informacje na ten temat. Niedawno postawili także pomnik ku pamięci ofiar.

Było ich dokładnie 43, w większości dziewczynki w wieku komunijnym...

Parobek zmusił je do wejścia na łódź

15 maja 1890 roku dzieci z leżących na prawym brzegu Odry Rudy, Turza, Budzisk i Siedlisk wybrały się na tzw. „katelmus”. Najstarsi mieszkańcy opowiadali później, że tego dnia była też zaplanowana pierwsza spowiedź. Uroczyste przyjęcie sakramentu miało się odbyć za półtora tygodnia.

Wsie te należały wówczas do parafii w Sławikowie. Najszybciej można było się tam dostać łodzią, która łączyła brzegi tzw. Przewozu Turskiego. Dzieci wyszły z kościoła około 4.00 po południu i udały się drogą powrotną przez pola w kierunku przeprawy. Przewozem ludzi zajmował się parobek właściciela łodzi, Franz Czogalla. Najpierw przewiózł chłopców.

Gdy wrócił po dziewczynki, okazało się, że wspólnie z kilkoma dorosłymi na brzegu czeka łącznie 50 osób. Kazał wszystkim wejść na pokład, chociaż łódź mogła przewozić maksymalnie trzydziestkę pasażerów. Część protestowała, ale parobek krzykiem i przekleństwami miał je zmusić do tego, by usiadły w łodzi.

Krzyczał, że dwa razy pływał nie będzie. Gdy wszyscy usiedli, burty łodzi ledwie wystawały ponad taflę wody. Odbili od brzegu. Na drugim mieli się znaleźć dosłownie za chwilę. Gdy dobijali do niego, zanurzona bardziej niż zwykle łódź uderzyła o znajdujący się pod wodą pal. Wywróciła się i wszyscy wpadli do wody. „Krzyk przeraźliwy rozległ się po wodzie, biedne dziewczęta walczyły jak mogły z prądem rzeki, wołały o pomoc, lecz pomocy nie było. Tak jedna po drugiej tonęła, jedna drugą wciągała w uścisku śmiertelnym w głąb wody” - pisały „Nowiny Raciborskie” z 17 maja 1890 roku.

Jedna z dziewczynek zdołała uchwycić się liny przewozowej. Choć przerażona, zachowała zimną krew. Podciągając się na niej, dotarła do brzegu. W ten sposób uratowała życie. Inna dziewczynka, trzymając się nieżywej już koleżanki, płynęła z prądem w dół rzeki. Ją też udało się wyciągnąć na brzeg, praktycznie nieprzytomną, ale życie ocaliła.

Na miejsce tragedii szybko zbiegli się ludzie z okolicznych domów. Zaczęli szukać żywych, ale wiedzieli, że najprawdopodobniej idą jednak po ciała. Pierwszego dnia udało się ich znaleźć 12. Przypadkowo znajdował się w pobliskiej Kuźni Raciborskiej doktor Rostek z Raciborza. Mieszkańcy natychmiast posłali po niego. Badał i oglądał ofiary wypadku, ale ludzka pomoc na niewiele się zdawała. Pierwszy bilans ofiar brzmiał: trzydzieści sześć dziewcząt. Tak napisano w gazetach.

- Dziś w przypadku wielu katastrof i innych tragicznych wydarzeń widzowie czy czytelnicy chcą jak najszybszych informacji. Zdarza się, że media podają niesprawdzone albo niepełne informacje. Tak samo było przed 126 laty - opowiada ks. Joachim Augustyniok. - Początkowe informacje w „Nowinach Raciborskich” nie były pełne. Dopiero w kolejnych wydaniach prostowano niektóre informacje i podawano pełniejszy obraz wydarzeń.

Własną siostrę za włosy wyciągnęła z toni

„Opowiadano nam, że dwie dziewczynki, siostry, cudownie niemal ocalały. Jedna z nich zdołała chwycić się brzegu przewróconej łodzi i z niezmiernym trudem wciągnęła się na wierzch jej. Zaledwie usadowiła się tam, a tu widzi wynurzającą się tuż obok główkę innej dziewczynki. Bez namysłu schwyciła ją za włosy i wyciągnęła z wody… własną siostrę, którą w ten sposób od niechybnej śmierci wybawiła” - pisały „Nowiny” z 21 maja, czyli sześć dni po tragedii.

Mieszkańcy w tym czasie cały czas wyławiali z rzeki książeczki do nabożeństwa, kapelusze, chustki i inne rzeczy należące do ofiar. Wśród zaginionych była córka niejakiego Neumanna. Z wody udało się wyłowić jej książkę. Wręczono ją matce dziewczynki. Matka przez wiele dni zabierała książkę i szła nad rzekę wpatrując się w toń Odry, jakby oczekując, że wreszcie odnajdzie swoją córkę. Może jakimś cudem żywą...

We wsiach nad Odrą panowała atmosfera wielkiej rozpaczy. Zagrodnik Jan Grzesik z Rudy stracił w katastrofie dwie córki. Na miejsce tragedii przyjechały miejscowe władze. Ludność domagała się linczu na parobku, który siedział co prawda w łodzi, ale przeżył katastrofę. Gdyby nie areszt, który został na niego nałożony, z pewnością nie uszedłby z życiem - relacjonowały media. Ale istnieje także relacja, według której ów parobek wcale nie zmuszał dziewczynek do wejścia na pokład łodzi, chociaż zgadzając się na jej przepełnienie, z pewnością winę ponosił.

Zmarła w 1965 roku Emilia Tkocz opowiadała przez wiele lat, że miał on nawet ostrzegać dzieci i towarzyszących im dorosłych, że łódź jest niebezpiecznie przeciążona. Kobieta zarzekała się również, że nie był pijany, jak opowiadali inni świadkowie tragedii. Z jakiegoś powodu jednak zdecydował się na wypłynięcie łodzi. Trafił za to do więzienia na pięć lat. Właściciela łodzi w ogóle nie postawiono w stan oskarżenia.

Odra była tutaj wąska, ale niestety głęboka

Przeprawę promową zorganizowano w miejscu, gdzie Odra była bardzo wąska. Ale jednocześnie głęboka. Ponadto płynęła silnym prądem. To właśnie dlatego ofiar było tak dużo. Emilia Tkocz była długo niesiona przez prąd, ale udawało jej się utrzymywać głowę nad powierzchnią wody. W Miejscu Odrzańskim (dziś gmina Cisek) zobaczyło ją małżeństwo, które w tym czasie pracowało w polu. Mężczyzna z brzegu podał gałąź dziewczynce, tej udało się ją złapać. Mniej szczęścia miała jedna z młodych kobiet, której ciało po wielu dniach znaleziono w Dziergowicach (dziś gmina Bierawa).

„Nie 36, jak w pierwszej chwili obliczono, lecz 43 dziewczęta utonęły w zeszły czwartek na Turskim Przewozie. Ogółem zaś znajdowały się na łódce 53 dziewczyny, z których nie 2, lecz 10 zdołano wyratować. W pierwszej chwili nie można było liczby nieszczęśliwych dokładnie obliczyć. Dotąd wydobyto z wody 36 trupów, reszta widocznie spłynęła z wodą. W miejscu, gdzie się łódka przewróciła, znaleziono prawdziwą górę trupów. Komisya sądowa, która się natychmiast dla sprawdzenia przebiegu wypadku tego do Turza udała, oświadczyła, iż łódka używana do przewozu mogła pomieścić zaledwie 30 osób, podczas gdy parobek przewoźnika zabrał ich 54”

- można było przeczytać w „Nowinach” ze środy 21 maja 1890 roku.

Kazanie poruszyło wszystkich zebranych

„W niedzielę rano, trzy dni po tragedii, pochowano 24 ofiary strasznego wypadku. Pochód pogrzebowy prowadził ksiądz kapelan Pierschke. Po skończonem nabożeństwie wygłosił Przew. Ks. Kap. Pierschke piękne kazanie, które obecnych do głębi wzruszyło. Resztę odnalezionych ciał pochowano we wtorek. W sumie zginęły 43 osoby, w większości dzieci. Jako ostatnie wyłowiono 11-letniego chłopca, który nie wiadomo dlaczego nie wsiadł na łódź, gdy ta płynęła pierwszym kursem.

Pamięć wśród mieszkańców Sławikowa i okolic o tym wydarzeniu wciąż jest żywa. Jeden z rolników, który mieszka niedaleko rzeki, oprowadził nas po miejscu, gdzie do niej doszło. Wskazał miejsce, gdzie dokładnie znajdowała się przeprawa.

- Jeszcze w 1997 roku, przed powodzią, stała tutaj łódka - opowiada rolnik. Pokazał nam drzewo, z którego zwisał jeszcze fragment liny przewozowej. - Ludzie przeprawiali się tędy od wielu lat. Po tej strasznej tragedii dalej wożono ludzi, bo najbliższy most jest w Raciborzu. Jeszcze niedawno łódką na drugi brzeg przedostawali się robotnicy do fabryki Rafako. Tamta tragedia z dziewczynkami podobno nie była jedyną w historii.

Po tragedii zbudowano drugi kościół

Dziś, stojąc na brzegu od strony Sławikowa, można bez problemu dostrzec ruiny budynku, w którym przesiadywał przewoźnik promowy. W oddali widać kościół w Turzu. Biskup wrocławski, kardynał Georg Kopp, erygował tutejszą parafię 24 lipca 1896 roku.

To właśnie tragiczny wypadek sprzed lat doprowadził do tego, że na drugim brzegu Odry powstał długo wyczekiwany drugi kościół. Parafianie wiele razy wskazywali na fakt, że od świątyni dzieli ich nie tylko kilka kilometrów drogi, ale i rzeka Odra. Budowa kościoła ruszyła w 1899, a dwa lata później udało się ją zakończyć. Ludzie przez wiele lat powtarzali jednak, że można go było wybudować wcześniej i do tragedii by nie doszło.

Poza artykułami w „Nowinach” ksiądz Augustyniok przeanalizował także kroniki miejscowych wsi, a także archidiecezji gliwickiej. Historię tragicznego wypadku udało się odtworzyć głównie dzięki opowiadaniom mieszkańców. Ale trzeba było je zweryfikować i uporządkować. - Zaczęły się bowiem pojawiać różne niedopowiedzenia, przekłamania. Niektórzy opowiadali już, że wszystko wydarzyło się w dniu komuni świętej - opowiada proboszcz.

Po 125 latach od tej tragedii, 16 maja o godz. 18.00 w Sławikowie, w macierzystej parafii, w miejscu, gdzie przed laty za kościołem spoczęły ciała potopionych, poświęcony został pomnik upamiętniający ofiary. Składa się z dwóch kamiennych płyt zbliżonych do siebie. U góry umieszczono szkło witrażowe w kształcie hostii. Autor umieścił tam także łezkę witrażową koloru niebieskiego. Ma symbolizować tonące w głębinie rzeki dzieci. Bryła pomnika przypomina z kolei kroplę wody. Inni widzą w niej dwie dłonie symbolizujące Opatrzność Bożą, które trzymają w swych objęciach hostię. Jeszcze inni interpretują je jako ręce rodziców, którzy w swoich objęciach ratują tonące dzieci.

W 125. rocznicę wydarzenia zorganizowano uroczystą mszę świętą, której przewodniczył opolski biskup pomocniczy Paweł Stobrawa. Poświęcił monument, który stanął w miejscu ostatniego istniejącego grobu jednej z utopionych dziewczynek.

- Rozumiemy ból rodzin, których ta śmierć dotknęła, świadomi jesteśmy bólu wspólnoty parafialnej i całej okolicy. Po ludzku, stawiamy sobie wiele niekończących się pytań, które nadal pozostają bez odpowiedzi. Dlatego w ludzkiej bezradności pomocy szukamy w objawionym słowie Bożym, które zapewnia, że życie człowieka w chwili śmierci się nie kończy, a tylko zmienia - mówił bp Stobrawa.

„Nowiny” z soboty 24 maja 1890 pisały już w dużo spokojniejszym tonie: „Wrażenie pierwsze już minęło, miasto rozpaczy, zapanował dziś smutek cichy, który pewnie nie tak prędko ustąpi. Odra płynie spokojnie, jak dawniej. Dziwne to losy ludzi na tej ziemi, a niezbadane są wyroki opatrzności...”.

Tomasz Kapica

Staram się być wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Zajmują się sprawami, które są istotne dla mieszkańców, a także regionalną i ogólnopolską polityką. Patrzę władzy na ręce. Jeśli jest coś, o czym powinienem widzieć, to dzwoń lub pisz.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.